20120627

WYCIECZKA STATKIEM WZDLUZ PLD. WYBRZEZA

Wczesnym rankiem, o 06.30, pędzimy przez opustoszałą promendę na nadbrzeże, z którego odpływa nasz statek. Na pokład wchodzimy jako jedni z ostatnich pasażerów, zajmujemy jedyne wolne miejsca - na rufie.
Okazuje się to strzałem w dziesiątkę, nie tylko można stąd doskonale podziwiać widoki ale i można swobodniej niż w innych miejscach robić zdjęcia czy filmować.

 Uczestnicy wycieczki to głównie Ukaińcy i Rosjanie ale jest i grupa niemieckich emerytów. Na pierwszy postój zatrzymujemy się w Nikicie. Mamy dwie godziny na zwiedzenie ogrodu botanicznego. Część wycieczki, za dodatkową opłatą podjeżdża do wejścia autobusem, część wspina się pod górkę na piechotę. My, łapiemy taksówkę, która zawozi nas nas pod górną bramę. Niestety, mapa , którą kupiłam przy wejściu okazuje się zupełnie nieprzydatna. Ogród botaniczny jest prawdziwym labiryntem, wiemy tylko, że aby dojść do dolnego wyjścia a stamtąd na nadbrzeże, trzeba schodzić w dół. Nie mamy pojęcia jak długo nam to zajmie, więc zwiedzanie nie przynosi takiej przyjemności jak powinno, wciąż nerwowo spoglądamy na zegarek. Szkoda, bo ogród jest po prostu przecudowny !


Zagladamy do oranżerii z motylami, która okazuje się być prawdziwą sauną. Nie mamy cierpliwości, aby spokojnie przystanąć i poczekać aż motyl usiądzie nam na ręce-z im większą zapalczywością za nimi biegamy, tym mniej mają ochoty na zawarcie z nami bliższej znajomości.

Wracamy na nadbrzeże i serce we mnie zamiera- nadbrzeże jest puste! Wpadam w panikę, statek odpłynął! Bez nas!!! co teraz!? Nagle, na tarasie przy barze, z ulgą spostrzegam jedną z ”naszych” Niemek. Ona również wyraźnie cieszy się na nasz widok. Bidula jest głodna a nie umie przeczytać menu. Choć jeździ na Krym corocznie już od dziesięciu lat, wciąż nie potrafi czytać cyrylicy, ani nie zna rosyjskiego. Dowiadujemy sie od niej, że statek odpłynął na redę i wróci o umówionej godzinie. Pomagamy staruszce zamówić obiad , sami też zjadamy pysznego kurczaka z grilla, popijamy piwkiem i spokojnie czekamy na pozostałych pasażerów.
Następnym punktem programu jest pałac Woroncowa w Ałupce. Zwiedzamy pałac z szczególnym sentymentem pamiętając historię miłości Elżbiety Woroncow i Puszkina.
Mamy znakomitą przewodniczkę i niemieckojęzycznego przewodnika zatem mogę porzucić rolę tłumacza i  spokojnie słuchając jednym uchem wykładu  popuścic wodze wyobraźni. Każde miejsce sluży jak sceneria do romantycznego kadru: np.biblioteka- wyobrażam sobie te muśnięcia palców przy podawaniu ulubionej książki W jadalni głębokie, wymowne spojrzenia przy wznoszeiu toastów.Szybkie pocalunki w oranżerii, sekretne schadzki przy ogrodowej kopii fontanny z Bachczyseraju ...



Przyglądam się portretowi rogacza- księcia Woroncowa. Podoba mi się jako mężczyzna, o wiele bardziej niż Puszkin. Może to nieprawda, że był oschły, może po prostu nie potrafił okazywać uczuć..
Wracając, zatrzymujemy sie przy Jaskólczym Gnieździe. Mieliśmy go tylko oglądać z morza ale sympatyczny kapitan ma dziś fantazje i zarządza godzinny postój.



Jeszcze wycieczka do Jałty –
piękny deptak na którym mam okazję sfotografować pomnik damy z pieskiem i powrot do Sudaku. Zapada gwiaździsta noc, z głośników płynie jak na zamówienie :Muzyczna Lista Ulubionych Sentymentalnych Przebojów Asi, a Jan.... siedzi jakiś taki zamyślony, wogóle nie przychodzi mu do głowy aby mnie objąć albo przynajmniej pogłaskać po rączce, szepnąć słodkie słówko...och! połykam łezki rozczarowania i w duchu mściwie obiecuję sobie, że będę mu to wypominać jeszcze przez kilka następnych miesięcy. Drugi Woroncow! Wzdychając nad swoim ciężkim losem, z tak mało dziś romantycznym mężem, proponuję zejście do baru pod pokładem. Trudno, skoro nie pisany mi wieczór pełen ” poświaty księżyca, słowików, róż i burz”, niech będzie chociaż wesoło. Zamawiamy drinki i rozmawiamy z barmanami- jeden z nich wybiera się jesienią na studia właśnie do Holandii i to do Lejdy, w której studiował także Jan. Obaj barmani świetnie mówią po angielsku, ja w Lejdzie nie studiowałam, zatem automatycznie schodzę na drugi plan, ale dzięki rozmowie ta część podróży upływa przyjemnie i tak szybko, iż na koniec ledwo zdążyliśmy wymienić adresy mailowe. W Sudaku jesteśmy dopiero po dziesiątej wieczorem. Już za późno aby pójść na tańce, więc wypijamy w altanie po driniu i idziemy spać.

Geen opmerkingen:

Een reactie posten