20111103

BACHCZYSERAJ DZIEN PIERWSZY

W Symferopolu wsiadamy do elektriczki do Bachczyseraju. Jest to bardzo klimatyczny środek lokomocji: z głośnika rozbrzmiewa jakiś szlagier o potędze Sojuza, ktoś przewozi kanki... z mlekiem ?, z bimbrem? ; siedząca obok nas Tatarka paczkuje zioła , widocznie na sprzedaż, po czym , mimo upału owija swetrem głowę i ucina drzemkę kładąc się na drewnianej ławce. Przez przedział, trwożliwie rozgladając się za konduktorem, przechodzą handlarze z rozmaitym towarem: chińską tandetą, nasionami warzyw środkami ochrony roślin, ciuchami . Na naszym stoliku sprzedawaczyni zostawia kilkanaście starych numerów czasopism . Sa to głównie magazyny poświęcone parapsychologii i homeopatii. Nim zdążyłam przeczytać artykuł o znakomitej ponoć ukraińskiej wróżbiarce sprzedająca magazyny zabiera cały plik. No i nie dowiem się już czy rzeczywiście Alinie z Mauriopolu trafi się w końcu dobry chłop...Jakoś nikt nie skusił się na zakup lektury. Więcej sukcesu odnosi pani oferująca nawozy. Tymczasem krajobraz zaczyna się zmieniać na bardziej pagórkowaty , potem górzysty- przejeżdżamy przez most nad ogromnie głęboką przepaścią- a miało być bezpieczniej elektriczką! Po jakiejś półtorej godziny jazdy dopytuję współpasażerów kiedy dojedziemy do Bachczyseraju i tu siurpryza - okazuje się, że już dawno przejechaliśmy. Korzystam zatem z rady autochtonów i wysiadamy na najbliższej stacji aby złapać powrotną elektriczkę. Niestety, następna w kierunku Bachczyseraju jedzie dopiero za półtorej godziny. Próbuję zadzwonić do Fiodora, u którego rezerwowaliśmy nocleg, chyba źle wykręcam numer, bo kobieta, która podnosi słuchawkę, zdumiona komunikuje mi, że nie ma pojęcia o czym mówię, żadnego noclegu u nich nie ma. Jesteśmy na kompletnym zadupiu, jest parno, nad nami zbierają się burzowe chmury a mnie zaczyna zbierać się na płacz. Próbuję dodzwonić się jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze...w końcu słyszę sympatyczny głos Fiodora :"Joanna ? z Polski? Przyjeżdżajcie w zdrowiu, czekamy". Kamień z serca, mimo iż już zaczyna padać i czeka mnie jeszcze jeden przejazd przez przepaść. W końcu nadjeżdża pociąg i tym razem udaje nam się wysiąść na właściwej stacji




Od razu podchodzi do nas taksówkarz proponując dowóz do kwatery. Jego auto to stary biały moskwicz z szkarłatnymi, pluszowymi siedzeniami- niegdy pewnie marzenie każdego komsomolca. Po drodze kierowca dopytuje gdzie się zatrzymujemy- słysząc nazwisko gospodarza zarezerwowanej kwatery prycha pogardliwie: "Będzie tam dziki tłum, będzie brudno, będzie niewygodnie. Zawiozę Was w lepsze miejsce, za te same pieniądze". Trochę duch we mnie upada, ale pamietając miły głos Fiodora trzymam się dzielnie- przecież u kogoś o takim przyjemnym dla ucha głosie nie może być źle. Kierowca dalej kusi:" Rezerwowaliście ale nie zapłaciliście więc o co chodzi?". "U mnie słowo jedno"- ucinam. Taksówkarz na minutę się obraża, ale za chwilę znów podejmuje rozmowę. Tym razem wypytuje o nasz związek. "Chłopiec z Holandii pojechał na Wschód i zakochał się w polskiej dziewczynie, jakie to romantyczne" - zachwyca się z takim entuzjazmem, że i mnie robi się ciepło koło serca, czuję się jak bohaterka brazylijskiego serialu.Wreszcie( jaki ten Bachczyseraj długi) dowozi nas na miejsce i wbrew moim obawom, po syberyjskich doświadzczeniach, kasuje tyle na ile umówiliśmy się tzn. 25 hrywien ( 2,5 euro).



Dom, w którym mieści się nasza kwatera, położony jest na obrzeżach miasta, w końcu zwężającego się kanionu, zatem na brak pięknych widoków nie możemy narzekać. W dodatku znajduje się nieopodal Pałacu Chanów i drogi do Uspieńskiego Monastyru. Fiodor okazuje się równie sympatyczny jak i jego głos - od razu zawiązuje się między nami nić przyjaźni, tym bardziej, że mamy to samo poczucie humoru. Wprowadza nas do pokoju, który nie powala na pierwszy rzut oka na kolana: cztery ściany, trzy żelazne łóżka w stylu "późny Stalin" i to wszystko. Lazienka jest na zewnątrz- w jednej woda ogrzewana boilerem w drugiej ogrzewana słońcem. Toaleta "na narciarza" ale jest czysto i miejsce nocą oświetlone. Zresztą co tu kaprysić płacąc 5 eurasi za osobę. Dostajemy pachnacą pościel i już możemy się zagospodarować. Zaraz po kapieli wyruszamy na podbój Bachczyseraju. Przed wszystkim musimy wymienić pieniądze, niestety dwa kantory w centrum są zamknięte- jest już po 16-tej. Co prawda, co krok tatarscy cinkciarze proponują wymianę ale jakoś nie mamy odwagi- może to nielegalne, a jak złapie policja, to co- na Sybir ? już tam przecież byliśmy! Na szczęście wystarcza nam hrywien na obiad. Oboje nie jestesmy amatorami baraniny więc odnalezienie restauracji w której podają szaszłyki z kurczaka nie jest łatwe. Lądujemy w knajpce położonej naprzeciw Pałacu Chanów- tak nam przypada do serca, że odtąd stołujemy się tam codziennie. Podoba nam się wystrój i umeblowanie. Siedziska są na podwyższeniu, na którym też umieszczony jest niski stolik- można usiąść po turecku, można śmiało wyciągnać zmęczone nogi, ba! nawet można się położyć. Zamiast okien krata opleciona winoroślą.Obsługa przesympatyczna- młodzi chlopcy i dziewczęta próbujący ze względu na Jana sklecić parę zdań po angielsku a poza tym - ach, jacy ci Tatarzy przystojni!


Dostajemy pyszne szaszłyki przyprawione ziołami, których nie potrafię zdefiniować, chrzczę je więc ogólnym mianem "aromatycznych krymskich ziół". Do tego ziołowa herbata zamiast cukru zagryzana cukierkami smakującymi jak sprasowany cukier puder.Wracając na kwaterę, po drodze kupujemy małe conieco na kolację. Instalujemy się w Fiodorowym ogrodzie na wspaniałym tatrskim wynalazku: zadaszonej, podwyższonej platformie - altanie, wymoszczonej poduszkami.


Nim zdążyliśmy wypakować naszą wódeczkę pozostałą z Symferopola zjawia się gospodarz z dwoma butelkami po mineralnej wypełnionymi ciemnym płynem. To wino własnej roboty, jedno trzyletnie, drugie czteroletnie. Częstuje jednym i drugim - są naprawdę doskonałe, choć dość ciężkie, o wyraźnym owocowym czereśniowym aromacie. Fiodor jednak upiera się, że użył tylko ciemnych winogron. Rozmawiamy przez chwilę, degustując trunki, na temat: " jak u was się żyje a jak u nas". Zgodnie stwierdzamy, że warunki socjalne lepsze w Holandii ale klimat przyjemniejszy na Krymie. Zostajemy sam na sam z Janem, na stoliczku drinki, przekąska, noc jest rozkosznie ciepła, pachną róże, zapóźniony świerszcz ćwierka jeszcze w trawie a poza tym cisza głęboka, wokół nas w ciemności pobłyskują bielą kredowe góry, nad nami niebo jakże gwiaździste! Czuje się bezpiecznie i szczęśliwa. Noc upływa tak jak zawsze powinna upływać -zasypiam kamieniem a budzę się ptakiem.

Geen opmerkingen:

Een reactie posten