20120625

SUDAK-KURORTNYJE

Rankiem, pakujemy się- naszym następnym celem podróży jset miejscowość Kurortnyje nad Morzem Azowskim, niedaleko miasta Kercz. Wracając z łazienki spotykam pułkownika- na do widzenia zrobil się niespodziewanie słodki jak miód. Za niewielką opłatą odwozi nas na dworzec, po drodze udzielając tysiąca rad i przestróg. Zdumiewa mnie ta nagła troska o nas, no ale lepiej późno niż wcale, to i słucham z uwagą. Na dworcu okazuje się, że na autobus do Teodozji trzeba czekać 2 godziny. Szkoda nam czasu, więc zaczynamy targi z taryfiarzami. Jeden z nich zgadza się dowieźć nas do Starego Krymu za 150 hrywien. Kierujemy się na parking, mijamy podniszczonego „japońca” (z ulgą stwierdzam, że to nie ten pojazd), potem srebrzysty, wypasiony jeep ( szkoda, że to nie ten), .Podchodzimy do jego samochodu i tu z trudem powstrzymuję śmiech- Lada, o kolorze, który nazwałabym ”niegdyś niebieski” . W życiu nie widziałam tak zardzewiałej karoserii.Ale w tym przypadku pałac nie jest warty Paca, bo nasz szofer jest doskonałym kierowcą, jedzie pewnie, płynnie ale i ostrożnie, szkoda go na takiego gruchota. Bez problemów dojeżdżamy do dworca autobusowego w Starym Krymie.
Starsza pani w kasie, z anielską cierpliwością tłumaczy mi rózne opcję dojazdu, bez najmniejszego grymasu wymienia bilety gdy okazuje się, że zapomniałam wspomnieć o bagażu. Wprawnie przesuwając drewniane gałki liczydła oblicza sumę, wpisuje ją do komputera, po czym drukuje bliety. Liczydło i komputer- co za kombinacja!
Autobus mamy za kwadrans, szukam jeszcze toalety. W drzwiach sąsiadującego z dworcem sklepiku stoi sprzedawczyni. Zamiast wskazać mi ręką przybytek, zamyka sklep, bierze mnie za rękę i prowadzi jak dziecko na siusiu. Publiczna ubikacja jest przykładem mistrzowskigo minimalizmu - ogrodzona betonowa podłoga z dwoma dziurami. Abstrakcjoniści, utrzymujący, iż najczystszą formą sztuki jest biała kartka papieru, byliby dumni z projektanta. Nie zachwycam się sztuką abstrakcyjną, lecz teraz mam lekkie kłopoty żołądkowe i to WC jest  i dla mnie, po prostu piękne. Bo jest!
Nadjeżdża autobus, pakujemy bagaże. Jan chciałby też ”na stronę”, ale kierowca jest strasznie nieuprzejmy, najpierw burczy, że postój będzie w Teodozji, po czym ostrym tonem pada w kierunku Jana pytanie:”Amerykaniec?”.Gdy słyszy odpowiedź przeczącą, zmienia się o 180 stopni, z uśmiechem rzuca :”No to leć, tylko szybko”. Swoją drogą, ciekawe, który mu zalazł za skórę - ”dubel U” czy Obama...
Na dworcu w Teodozji mamy półgodzinną przerwę. W barze mlecznym kupujemy świeżutkie ciastka z nadzieniem morelowym i napoje. Tuż przy dworcu stoi cerkiew o bajecznych wprost kolorach. Chyba jest to nowy budynek, gdyż jej zdjęcia nie widziałam w żadnych przewodnikach.

Do Kerczu dojeżdżamy po następnej godzinie jazdy i od razu znajdujemy marszrutkę nr 69 do Kurortnyje. Marszrutka trzęsie niemiłosiernie tym bardziej, iż po jakiś 10 km droga asfaltowa nagle się urywa..Jedziemy dalej potwornie wyboistą, piaszczystą drogą, wznosząc tumany kurzu. W Kurortnyje okazuje się, że nasza kwatera połozona jest bardzo daleko od przystanku. – żałuję teraz, że nie ulegliśmy pokusie i nie zafundowaliśmy sobie taksówki. Na normalnym chodniku doszlibyśmy w 10 minut do celu, ale na tych wybojach nasze walizki na kólkach wywracają się na wszystkie strony.Co chwila robimy odpoczynek w cieniu, do kwatery dochodzimy dopiero po pól godzinie. Pokój skromny, nie do porównania z tym w Sudaku, ale dla nas ważniejsza jest atmosfera. Tutaj jest super luzacko i to nam odpowiada. Kwatery mieszczą się w dwóch naprzeciwległych piętrowych szeregowcach, każdy pokój ma prywatną mini werandę. W ogódkach rosną chyba wszystkie możliwe odmiany róż.
Oprócz tego jest ogólnodostępna kuchnia, grill, sanitariaty, stołówka i kilka zakątków gdzie można posiedzieć wieczorami. Nasi nowi gospodarze, Irina i Siergiej, są bardzo sympatyczni, jesteśmy pierwszymi turystami z Holandii, których goszczą ,więc czujemy się, jako pionierzy, dumni. Można u nich zakupić w tej samej cenie jak w sklepie napoje chłodzące i alkohol. Poza tym w stołówce serwują trzy posiłki dziennie- my decydujemy się tylko na kolacje w cenie 35 hr od osoby. Po rozpakowaniu się idziemy na plażę, od której dzieli nas dosłownie trzy minuty spacerem. Na prawie pustej plaży leży rakuszecznik, woda w morzu jest cieplutka, przejrzysta, po prostu – raj! W pierwszej chwili nie rozumiem dlaczego tak mało tu turystów, ale gdy przypomina mi się jazda do Kurortnyje wszystko staje się jasne.
Choć zazwyczaj plażowanie nie należy do naszego ulubionego sposobu spędzania wakacji, dziś kilka godzin taplamy się w zatoce, wygrzewamy na słoneczku, w końcu rozradowani wracamy na kolację. Dostajemy okraszony makaron, pieczoną pałkę kurzą, surówkę z kapusty a na deser racuszka i ziołowa herbatę. Taki prawdziwy „domasznyj”, smaczny posiłek.
Wieczorem zawieramy znajomość z sąsiadami – emerytami z Moskwy, którzy przyjechali tu aby podleczyć zdrowie. Umawiamy się na wspólny wypad nad jezioro Czokrak nastepnego ranka.



Geen opmerkingen:

Een reactie posten