20120620
KERCZ -ODESSA
Na przystanek marszrutki idziemy wcześnie a już na nim tylu ludzi. Czekamy godzinę, potem druga, napływa coraz większa ilość chętnych pasażerów. Z trudem zmieścilibyśmy się do nawet dużego autobusu.. Pogoda marna więc każdy wybiera się do miasta. Szansę, że kierowca zabierze nas, z naszymi bagażami, widzę zerową. Uśmiecham sie pokrzepiająco, coraz to do Jana, ale w rzeczywistości optymizm mnie opuszcza..
Nasz moskiewski sąsiad kieruje nas do punktu sprzedaży wycieczek na Krymie. Punkt sprzedaży to pokryty folderami i suwenirkami stół, parasol i dwa krzesełka. Sprzedawczyni, kobieta w starszym wieku, robi wrażenie prawdziwej Ksantypy, ale zamawia dla nas taksówkę za przyzwoitą cene 150UAH.
Kupuję u niej jeszcze lotion leczniczy dla mojej mamy i to chyba przełamuje lody, bo z miłym uśmiechem wskazuje mi krzesełko obok siebie.W międzyczasie przyjeżdża marszrutka i błogoslawię decyzję o rezygnacji z tego środka transportu. Jak ci ludzie upchali się w busiku pozostanie dla mnie zagadką na zawsze..
.Pani L. aby mnie uspokoic dzwoni do taryfiarza jeszcze raz i upewnia nas, iż jest już w drodze. W reporterskim tempie opowiadamy sobie wzajemnie koleje naszego życia. Pani L. jest Rosjanką, pochodzi z Kazachstanu gdzie wraz z mężem zajmowali wysokie stanowiska w szkolnictwie. Niestety, jedno z ich dzieci cięzko zachorowało i jedynie łagodny klimat Krymu mógł uratować synowi życie. Cała rodzina wyemigrowła na Krym i tu dobra passa ekonomiczna się skończyła. Mąż szybko zmarł a pani L. musi dorabiać do emerytury. Jest trochę zgorzkniała, ale nie traci dobrego serca do końca. Jestem już dla niej "swoja", na tyle, że gdy zjawiają się moskwiczanki, które chcą zabrać się z nami taksówką, szepcząc podpowiada mi, abym podzieliła się z nimi kosztami.
W Kerczu mamy jeszcze czas na wypicie kawki i spacer po okolicznym bazarze, gdzie kupuję zestawy przypraw dla siebie i na prezenty.
Wygodnym autobusem wracamy do Symferopola - tam wsiądziemy do pociągu do Odessy.
W Symferopoul jest cieplutko, na dworcu masy ludzi oczekujących na swój pociąg. Musimy coś zjeść, ale w przydworcowych budkach widać, że jedzenie leżalo cały dzień na słońcu. Nie mamy czasu aby pójść w głąb miasta więc skubiemy, chyba z dziesięć razy odgrzewanego w tym dniu, pieczonego kurczaka. Wsiadam do pociągu i zastaję irytującą sytuację- tuż przed naszym przedziałem jedna pani przebiera się w piżamę, a druga tarasuje własnym ciałem przejście, broniąc koleżankę przed ewentualnymi podglądaczami.Czekamy cierpliwie, ale gdy widzę, że swoje bagaże włożyły pod nasze łóżka miara się przebiera. Mimo protestów wyciągam ich torby i układam nasze walizki. W plackartnym dolne łóżka ( a na takie mamy bilety) leżą na skrzyniach w których można położyć bagaż- w ten sposób śpi się bez trosk o swoje mienie. Panie są oburzone, ale bezsilne, a ja cieszę się z tej swojej nagłej asertywności, będę mieć spokojną noc. Współpasażerki odgrywają się na prowadniku, tym razem za nieszczelne okno. Nie można go domknąć więc chłopak zakrywa je materacem.
Około siódmej rano przyjeżdżamy do Odessy.
Abonneren op:
Reacties posten (Atom)
Geen opmerkingen:
Een reactie posten