Rankiem, już w Petersburgu, zostawiamy bagaże w naszym pokoju w hostelu (pokój "z widokiem"
i pędzimy pod pałac Jusupowych, aby zdążyć do kasy przed dziesiątą. Skąd ten pośpiech? - ano, doczytałam w internecie, że do komnaty, w której próbowano otruć Rasputina, trzeba wykupić osobne bilety i należy zrobić to osobiście, gdyż nie ma przedsprzedaży online. Biletów jest ograniczona ilość, więc dosłownie kto pierwszy ten lepszy. Przed okienkiem staję jako druga w kolejce, już czuję zapach zwycięstwa. Przedwcześnie!
Kasjerka oświadcza, iż wszytkie karty wstępu do tego szczególnego miejsca są już wykupione przez biura podróży....a jakim cudem, już nie dociekam. Widząc jej zaciętą minę, wiem, że mogę się wściekać, tupać, grozić zwierzchnikiem, czy nawet płakać, to i tak to nic nie pomoże. Poza tym jestem zbyt zmęczona po nieprzespanej nocy, by się wykłócać, a pałac stoi nad Mojką, gdzie Griszka ostatecznie wyzionął ducha, więc prawdziwe locus delicti mam pod nosem.
Żal mi jednak, że nie zobaczę miejsca, w którym rozegrały się sceny mrożące krew w żyłach. Ciekawa jestem, czy obraz, który powstał w mojej głowie po przeczytaniu wstrząsającego opisu w pamiętnikach księcia Jusupowa zgadza się z rzeczywistością.
Oddzielne bilety kupuje się nie tylko do piwniczki, w której usiłowano dokonać morderstwa, ale i do innych pomieszczeń pałacu ( zupełnie tak samo jak na naszym Wawelu). Zwiedzamy zatem tylko główne pokoje - przepiękne, eleganckie salony świadczące o dobrym smaku właścicieli.
Zachwyt ogromny wzbudza we mnie sala balowa ( jakież imprezy mogłabym urządzać, gdybym miała taką komnatę, a i na codzień fajnie byłoby na takich metrażach poćwiczyć), a na widok sali teatralnej z prawdziwą sceną, parterem i lożami dla widzów, aż mnie zżera z zazdrości. Odkąd pamiętam, zawsze pragnełam zostać aktorką, (pewnie stąd zamiłowanie do wszelkich przebieranek), dopiero w ostatniej klasie liceum zdecydowałam się zdawać egzamin na historię.
Podziwiając te Jusupowskie deski sceniczne, skuczy mi trochę z żalu za utraconymi marzeniami, ale wyobraźnia już gorączkowo podpowiada, jak urządzić w ogrodzie choć letni teatr , bo potencjalnych aktorów wśród moich pełnych fantazji przyjaciół nie brakuje.
Jedna z sal poświęcona jest dziejom rodu Jusupowych, a że po przeczytaniu wspomnień księcia Feliksa szczególnie interesuje mnie historia tej rodziny, zostajemy w komnacie przez dłuższy czas. Mamy ogromne szczęście, gdyż do pokoju wchodzi zagraniczna wycieczka i specjalnie dla nich artyści odśpiewują kilka prześlicznych pieśni rosyjskich.
Z pałacu Jusupowych wędrujemy do cerkwi Kazańskiej, jak na nasz gust, zbyt "zachodniej", przypominającej rzymskie kościoły, świątynię.
Spacer po wieczornym Petersburgu to prawdziwa uczta dla melomanów. Na każdym placyku, skwerku, szerszym kawałku chodnika, rozbrzmiewa muzyka - a to słychać trąbkę disneyladu, a to dudni digideroo. Tu ktoś wpół śpiewa wpół recytuje tekst rapu, tam pod czyimiś palcami rzewnie płaczą vivaldowskie skrzypki. Dalej rock, regge, salsa, blues - dla każdego coś dobrego, a miasto pełne młodzieży aż kipi energią, kreatywnością, witalnością.
Przysiadamy na chwilę ( bo my już jednak nie tacy młodzi) na drinka. Na widok rachunku aż się kurczymy. Pieniędzy ledwo nam starcza na zapłacenie, nie ma mowy aby wracać do hostelu metrem. Trudno, derdamy na piechotkę (tu słowa uznania dla petersburskiej drogówki za sprawność z jaką działają kierując ruchem ulicznym), a po drodze, przed Ermitrażem wpadamy w ogromny tłum - na placu odbywa się koncert rockowy. Zespół który akurat gra niezbyt nam się podoba, więc nie zatrzymujemy się.
Po niezłym marszu, w hostelu padamy na łóżko i przez pół nocy oglądamy kreskówki o Maszy i niedźwiedziu.
Geen opmerkingen:
Een reactie posten