20150928

SMUTEK KAUŁMUCJI I DROGA NA KAUKAZ

    Budzę się, gdy zegarek wskazuje 5.30. Tym razem dobra taka niewymuszona wczesna pobudka, nasz autobus odjeżdża już o siódmej rano. Zabieramy z hotelu przygotowane wczoraj wieczorem kanapki, ponadto recepcjonistki wręczają nam pakiecik z jajkami na twardo i chleb z masłem, i to aż dwie kromki. Co za rozpusta! 
 Autobus jest niestety starym, rozklekotanym gruchotem, poza tym wnętrze jest tak brudne, że brzydzę się przytulić głowę do oparcia. 
Szosa do Elisty jest w doskonałym stanie i zupełnie pusta, po drodze mijają nas może ze dwa samochody na godzinę, kierowca dobrze, spokojnie, nie szarżując prowadzi pojazd. Tylko ten widok za oknem...Przez pięć godzin jedziemy przez brunatną pustynię, gdzie oprócz kilku karłowatych krzewów i trawy spalonej słońcem i to tak na fest, nie rośnie nic. Gdzieniegdzie pojawiają się stadka krów, czym się żywią jest dla mnie zagadką.
Zatrzyujemy się po drodze w kilku wioskach zamieszkanych przez Kałmuków. Ich ożywione, uśmiechnięte, szerokie płaskie twarze świadczą, że i na takim pustkowiu da się nieźle żyć.
W południe docieramy do stolicy Kałmucji Elisty. Mijamy przepiękny buddyjski kompleks świątynny o bajecznych kolorach, wśród których dominuje żółć i czerwień.
Niestety, dworzec autobusowy nie nawiązuje do tradycji mieszkańców tego regionu. Jest to obskurny, klockowaty budynek z lat 70-tych, którego jedyną ozdobę stanowi wielgachna mozaika na jednej ze ścian, przedstawiajaca kałmuckiego jeźdzca, jego rumaka i nie wiamomo dlaczego, sputniki nad ich głowami i morskie fale u stóp. Mamy tu dwugodzinna przerwe, więc proszę Jana, aby sfilmował mozaikę - jest tak brzydka, pompatyczna, że ...prawie piękna.
Niemalże po sekundzie staje przede mną policjant z surowym wyrazem twarzy.
- Po co filmujecie budynek?- pyta dość ostrym tonem.
- Bo mi się mozaika podoba.- odpowiadam spokojnie. 
Nagle przypomina mi się podobna sytuacja na dworcu w Winnicy na Ukrainie. I tam i tu nie robiliśmy i nie robimy nic złego, czy muszę zawsze w pokorze znosić taki pokaz władzy ze strony dwudziestolatkow tylko dlatego, że noszą mundur. Zirytowana dodaję
- A o co chodzi? Co, może nie wolno?
Mój zaczepny ton działa na chłopaka jak zimny tusz. Trochę się kurczy i piszczy jak rozżalona dziewica:
-Ojejku! To już nawet zapytać nie można. Ciekawy po prostu byłem. Co się tak szybko złościcie....
Odchodzi z tak ostentacyjnie obrażoną miną, że cała sytuacja wydaje mi się zabawna.
Myśle z niechęcią o następnych godzinach, które trzeba będzie spędzic w autobusie.
Grupa taksówkarzy zabija czas grając w karty. Przyglądam się ukradkiem, gdy nagle jeden z nich, otyły piećdziesięciolatek zagaduje:
 " Taxi?Taxi?"
"Ile do Stawropola?" pytam.
Oferuje zawieźć nas za 70 euro. Taksówkarz widząc nasze niezdecydowane miny kusi:
 "Zawiozę Was wygodnie, bezpiecznie na miejsce, po drodze zatrzymam się w najciekawszych miejscach, a Wy będziecie robić tsiut- tsiut" wykonuje gest jaby pstrykał fotkę. 
Zastanawiam się głęboko zarazem badając twarz naszego potencjalnego szofera: uśmiech ma szeroki, ale trudno wybadać intencje z małych, czarnych, ukrytych w fałdach tłuszczu oczu. 
Całej scenie przygląda się z napięciem na twarzy kierowca autobusu. Gdy rezygnuję z możliwości robienia "tsiut-tsiut", maluje się na jego twarzy wyraźna ulga i już wiem, że postąpiłam właściwie.
W drodze do Stawropola próbuje odkryć te "najciekawsze" miejsca godne sfotografowania, ale chyba Kałmucy ( z całym szacunkiem) żyją w jakimś pararelnym świecie i widzą piękno dla nas ukryte. 
Od Elisty do Stawropola wywołuje przygnębienie ten sam nudny widok z okna, jak z Astrachania do Elisty.
Do stolicy Stawropolskiego Kraju docieramy w ciemnościach. Kierowca wskazuje nam marszrutkę, która dowiezie nas do Kislowodzka. Robi mi się słabo na samą myśl o kilkugodzinnym, nocnym przejeździe busikiem. Na szczęście zjawia się czarodziej, który obiecuje nas zawieźć swoim samochodem na naszą kwaterę. Oczywiście nie za darmo i ... nie za euro (przed wyjazdem z Astrachania, Jan niestety nie wymienił dostatecznej ilości euro na ruble).
"Nie ma problemu , zawiozę Was do banku, wymienimy ".
Negocjujemy cenę. On chce 55 eurasi, ja daję 50.
"Muszę też zarobić, na cukierki dla córeczki" broni się. 
Znam ceny benzyny w Rosji, nie ukrzywdzę faceta, więc odpowiadam:
 "Jak Ci dam 55 to mi nie starczy na cukierki dla samej siebie". 
Parska śmiechem i dochodzimy do porozumienia. Zatem 50.
Podjeżdżamy pod bank...już zamknięty. 
"Wymienicie po drugiej stronie ulicy" podpowiadają ochraniarze. 
W ciemnościach wytrzeszczam oczy szukając drugiego banku, nasz czarodziej podchodzi do grupki młodych ludzi. Pracownicy banku..? Wszyscy są wysocy, barczyści, ciemnowłosi, wyróżnia się wśród nich drobny blondynek, którego na pierwszy rzut oka (ja,stary belfer) uznałabym jako "wzorowego ucznia". Prymusek pyta ile chcemy wymienić.
" No ale chyba nie tu" cicho odpowiadam przestraszona..
" To ile chcecie wymienić?" także i blondynek zniża głos wyraźnie zaciekawiony.
"100 euro" szepczę konspiracyjnie.
"Ach, tę stówkę wymienimy tutaj, gdyby chodziło o pokaźną sumę poszlibyśmy do samochodu" blondas obdarza nas pobłażliwym uśmiechem świątobliwego ojczulka.
 
"To co dzieciaczki" - dobrotliwym tonem dodaje wyszukając w telefonie namiary dzisiejszego kursu walut -"chyba was nie ukrzywdzę proponując taką wymianę". 
Na widok sumy ukazanej na ekraniku ogarnia mnie na przemian zdumienie i radość. Oferowana cena za eurasie jest tak korzystna, że właściwie należałoby, oczywiście po przełknięciu dumy, po sycylijsku podziękować:" Bacio le mani (całuję rączki) Don Wasia Iwanowicz, bacio le mani". Na szczęście prymus ani tego nie oczekuje ani żąda, zadawala się moim uśmiechem i godnym "Dziękuję bardzo".       
 Droga do Kisłowdzka niby bajka dla każdego kierowcy- równa , szeroka, słaby ruch, no ale monotonna jadąc po zmroku. "Pogadaj ze mną" prosi kierowca.
Niestety, znalazłabym jeszcze siły aby pogadać w po polsku, niderlandzku czy nawet angielsku, lecz po tak trudnym dniu nagle mam jakiś black out jeśli chodzi o język rosyjski, wciąż brakuje mi słówek aby się wysłowić. W końcu zapadamy w milczenie, słuchając dagestańskiej muzyki , której fanem jest nie tylko nasz kierowca, ale także Jan i ja. Od czasu do czasu popalając papieroska wymieniamy ulubionych piosenkarzy i tytuły ulubionych piosenek. 
Po dwóch godzinach docieramy pod naszą kwaterę. Jest mi tak bardzo żal naszego kierowcy - my za chwilę położymy się do łóżka a on musi jechać z powrotem. Wciskam mu do ręki extra piątkę . 
" To od nas, dla Twojej córeczki na cukierki. Jesteś wspaniałym kierowcą. Wracaj ostrożnie. Wielkie dzięki". 
Nie wiadomo dlaczego oboje mamy łzy w oczach.
Nasza gospodyni Lena prowadzi nas do pokoju.  Wielka komnata z ogromnym małżeńskim łożem, a w łazience wanna z hydromasażem wzbudzają nasz szczery zachwyt.

W dodatku dwa kroki dalej, w ogródku stoi altanka, gdzie będzie można wieczorem posiedzieć przy fajeczce i drinku.



Ale nie dziś. Urządzamy sobie Dzień Dziecka i bez mycia wskakujemy do łóżka zasypiając od razu kamiennym snem.

Geen opmerkingen:

Een reactie posten