Niebo jest ołowiane, wygląda na to, że lada moment lunie deszcz. Nie ma co, pięknie nas wita Rosja....
Metrem jedziemy na Dworzec Pawelecki skąd o północy odjeżdża nasz pociąg do Astrachania. Zostawiamy tam bagaże i ruszamy w miasto.
Nostalgicznie zaczynamy od Placu Czerwonego. Niestety, tym razem prawie cały plac zajmują trybuny, gdyż dziś wypada dwusetna rocznica bitwy po Borodino.
Pomimo wycofania się wojsk Kutuzowa Rosjanie uważają, że żadna ze stron nie odniosła decydującego zwyciestwa, a że rosyjskie oddziały wykazały się tam wyjątkową karnością i poświęceniem, rocznica bitwy jest nieoficjalnym świętem narodowym. Już spacerują żołnierze ubrani w mundury z epoki napoleońskiej. Czyli będzie parada na Placu Czerwonym!
Przy dzisiejszych klimatach politycznych, skoro jesteśmy w takim miejscu i my czujemy się zobowiązani do urządzenia jakiejś demonstracji. Aby zamanifestować naszą przynależność do świata zachodniego, omijamy budkę z kwasem chlebowym i pieczonymi pierożkami, a przy następnym kramie wcinamy po hotdogu po amerykańsku popijając włoskim capuccinem.
Zaglądamy potem do Kitajgorodu, na ulicę Warwarka,
gdzie stoją budynki klasztoru Znamenski i dwór bojarów Romanowych z czasów, gdy korona carska jeszcze im się nie śniła.
Zaglądamy potem do Kitajgorodu, na ulicę Warwarka,
Pech! jest akurat pierwszy poniedziałek miesiąca i muzeum we dworze jest nieczynne, podobnie zresztą jak niedaleko położony dwór kupców angielskich. No nic, oba zabytki należą do jednych z najstarszych murowanych budynków w Moskwie, warto zobaczyć choć od podwórza.
Deszczyk zaczyna coraz ostrzej kropić, więc szukamy schronienia w domu towarowym GUM.
Deszczyk zaczyna coraz ostrzej kropić, więc szukamy schronienia w domu towarowym GUM.
Z zewnątrz XIX wieczny budynek GUM-u robi trochę toporne wrażenie, za to w środku...!
Te marmury, żyrandole, ozdobne kute balustrady, pięknie oświetlone witryny sklepowe i te zapachy- świeżo parzonej kawy, egzotycznych owoców, dobrych perfum, ale przede wszystkim króluje zapach pieniędzy. Dużych pieniędzy. Giorgio Armani, Louis Vutton, Prada - szyldy dyskretnie przypominają mi kto tu robi zakupy, że nie dla kota szperka.
Udaję sama przed sobą, że na ciuchy nawet nie patrzę ( choć ten błękitny sweterek po lewej, ach jaki śliczny...), szybko kupujemy rosyjską kartę do telefonu wraz z dostępem do internetu, a potem w kawiarence zamawiamy po szklance świeżo wyciskanego soku z pomarańczy - a co , nikt nie zabroni biednemu żyć jak bogaty!
W międzyczasie przejaśniało, ociepliło się - wymarzona pogoda na zaplanowaną wycieczkę do Klasztoru Nowodziewiczego.
W międzyczasie przejaśniało, ociepliło się - wymarzona pogoda na zaplanowaną wycieczkę do Klasztoru Nowodziewiczego.
Kupując bilety wstępu uśmiecham się porozumiewawczo do pani w okienku kasy pytając:
"A stare dziewice też wpuszczacie czy tylko nowe?"
Bileterka albo słyszy to pytanie po raz setny albo nie ma poczucia humoru. Z jej oczu błyskają pioruny, zimno, niemalże po gadziemu syczy: "1400 rubli proszę".
Pewnie dlatego jestem bardziej wkurzona niż na to fakt zasługuje, że choć zapłaciliśmy za cały bilet to możemy zwiedzić tylko 1/3 dostępnych budynków, gdyż klasztor jest w trakcie renowacji.
Jest późne popołudnie a prace przy odbudowie wrą pełną parą, z rozmachem, widać, że nikt nie liczy się z groszem- patriarcha wie co robi flirtując z Wladimirem Wladimirowiczem.
Zaczyna nam już burczeć w żołądkach, zatem wstępujemy do pierwszego napotkanego bistro na obiadokolację. Spodziewałam się w związku z embargo ubogiego wyboru jarzyn do posiłku a tu siurpryza- w mało którym z naszych lokali widziałam tak obfity bar sałatkowo- surówkowy.
Zaczyna nam już burczeć w żołądkach, zatem wstępujemy do pierwszego napotkanego bistro na obiadokolację. Spodziewałam się w związku z embargo ubogiego wyboru jarzyn do posiłku a tu siurpryza- w mało którym z naszych lokali widziałam tak obfity bar sałatkowo- surówkowy.
Jeszcze małe zakupy na drogę- bądź co bądź spędzimy 30 godzin w pociągu i wracamy na stację.
Toaleta dworcowa jest zamknięta, z kartki wywieszonej na drzwiach dowiadujemy się, że druga jest na trzecim piętrze. Podjeżdżamy na drugie piętro gdzie okazuje się, że to koniec 'wycieczki', trzeciego po prostu nie ma. Zirytowana wchodzę do pokoju naczelnika stacji. Tłumaczę o co chodzi, zaczynając oczywiście od oświadczenia "jesteśmy cudzoziemcami', pamietając, że słowo "innostraniec" czyni cuda. I rzeczywiście, jedna z obecnych w pokoju pań obiecuje zaprowadzić nas do czynnej toalety.
Po drodze wypytuje skąd jesteśmy, dokąd jedziemy, wtem zaczepia ją jakiś staruszek machając jej przed nosem biletem i coś niezrozumiale płaczliwie bełkocząc. Urzędniczka z uśmiechem klepie go ramieniu mówiąc, iż za chwilę go obsłuży. Na jego rozpaczliwe:''Ale..." przerywa: "Dziadziusiu, za moment Wam pomogę, posiedzcie cierpliwie, jest tu sucho, ciepło, przecież nikt Was nie wygania''.
Zatem nasze obywatelstwo nie jest powodem jej uprzejmości, ona po prostu taka jest - życzliwa ludziom i światu.
Zatem nasze obywatelstwo nie jest powodem jej uprzejmości, ona po prostu taka jest - życzliwa ludziom i światu.
Niemiła niespodzianka czeka nas przy odbiorze bagażu. Sala tonie w półmroku, nie wiadomo dlaczego przygaszono światła, bagażowy zniknął, a drogę zagradza nam żołnierz z kałasznikowem na plecach. Po okazaniu karty do elektronicznie zamykanej skrzynki na bagaże łaskawie nas przepuszcza a tu następny kłopot- drzwiczki skrytki nie otwierają się po przyłożeniu karty. Żołnierz podaje numer telefonu gdzie mogę interweniować, cóż z tego- telefon z dopiero co zakupioną kartą nie działa.
Lecę jak na skrzydłach ( bo godzina odjazdu naszego pociągu coraz bardziej się zbliża) do naczelnika stacji. Jeden telefonik i za 5 minut trzymamy nasze plecaki w objęciach.
Po takich emocjach jakże miło, już w pociągu, rozłożyć się na naszych łóżkach, z siatkami pełnymi smakołyków i świadomością, błogiego lenistwa przez następnych 30 godzin.
Geen opmerkingen:
Een reactie posten