Dziś wyruszamy na wycieczkę do letniej rezydencji pierwszych carów z dynastii Romanowych. Oryginalny pałac już od dawna nie istnieje - po przeniesieniu stolicy do Petersburga przez Piotra Wielkiego, rezydencja podupadła i caryca Katarzyna nakazała rozbiórkę budowli. Kompleks pałacowo-muzealny, który zamierzamy zwiedzić to wierna rekonstrukcja, ktora powstala w latach 1990- 2010, tyle, że stoi o kilometr dalej na południe od swego pierwotnego położenia ( lokalizacje zmieniono, aby oszczędzić stare dęby rosnące w miejscu, gdzie znajdował się dawniej pałac Aleksieja).
Kołomenskoje leży w pobliżu Kołomny - jednej z najstarszych wsi w regionie moskiewskim, zamieszkanej jeszcze przed przybyciem na te tereny Słowian; wg.odkryć archeologicznych najstarsze ślady zasiedlenia pochodzą z epoki mezolitu, a źródła pisane podają prawdopodobną datę powstania miasteczka na rok 1177.
Rurykowicze, od czasów panowania Wielkiego Księcia Wasylego III (1505 -1533), często bywali latem w Kołomnie, nie tylko wypoczywając, ale i nadzorując budowę min. kamiennego Kremla, cerkwii św. Jerzego, cerkwii Wniebowstąpienia; tu car - "rzeźnik" Iwan Groźny zawsze świętował swoje imieniny 29 sierpnia, tu zmarła zatruta arszenikiem jego umiłowana żona Anastazja Zacharyna.
Nowa dynastia Romanowów kontynuowała tradycję przenosząc do Kołomny swój dwór na letnie miesiące i w ten sposób nawiązując do ciągłości dynastycznej linii, do pokrewieństwa z prawdziwymi książętami krwi z Rusi Kijowskiej. Co prawda takie to były związki rodzinne jak koligacje brata przyjaciółki kuzyna kolegi z piłkarzem Bońkiem - dziadek Michała Romanowa był bratem pierwszej żony Iwana Groźnego, no ale jak się człowiek uprze...
Prawdziwy "Złoty wiek" przeżywa Kołomna za panowania drugiego cara Romanowa Aleksego.
Z początkiem wiosny do późnej jesieni władca i jego rodzina mieszkali w nowo wybudowanym pałacu Kołomenskoje, tu przyjmowano zagranicznych posłów, stąd rządzono krajem, tu rodziły się carskie dzieci.
Dla wygody, car Aleksiej Michajłowicz nakazał budowę drogi między Moskwą a jego letnią rezydencją we wsi Kołomna. Po wymierzeniu odległości ustawiono dla lepszej widoczności bardzo wysokie kamienie milowe. Od tego czasu wyjątkowo wyrośnięci ludzie przezywani są „Kołomnową wiorstą”.
Najpierw dojeżdżamy do stacji metra Kołomenskoje, przechodzimy spory kawałek na piechotę, a że od bramy wejściowej do budynku pałacu dzieli nas jeszcze ogromny dystans ( cały obszar posiadłości to 390 ha) fundujemy sobie dojazd meleksem i to z przewodnikiem. Po pańsku podjeżdżamy pod same wejście do pałacu ( wg. dworskiej etykiety jedynie car mógł zajechać konno lub karetą tuż pod drzwi, zwykli śmiertelnicy musieli od bramy frontowej
dojść piechotą). Muszę przyznać, że uroda pałacu aż zapiera dech w piersiach, nic dziwnego, że w XVII wieku nazywano tę rezydencję "ósmym cudem świata".
Jakkolwiek drewniany pałac Kołomenskoje miał i ma asymetryczny układ i jest właściwie składanką różnej wysokości i szerokości budynków, z których każdy ma odmienne, zielone lub złote, jakże imponujące kształtem dachy, to jednak w jakiś magiczny sposób tworzy przepiękną, wręcz baśniową całość.
Kompleks liczył 270 komnat (oświetlonych przez 3000 okien) i był podzielony na dwie części: męską, z pokojami cara i carewiczów, a także reprezentacyjnymi salami, oraz żeńską, dla carycy i jej córek.
Po wysokich schodach wchodzimy na drugie piętro - gdzie jak i dawniej tak i teraz, mieszczą się główne komnaty pałacu, jednak obecnie można zwiedzić tylko 25 sal.
W kasie muzeum dopytuję o sesje fotograficzną w strojach epoki. "Zgłoście się do Olgi Iwanowny" podpowiada kasjerka.
Olga Iwanowna to po prostu skarb nie człowiek, nie tylko prezentuje stroje, pomaga się w nie ubrać, ale i robi zdjęcia, podpowiada jak i gdzie się ustawić do najlepszego ujęcia. "Habit czyni mnichem"- napewno w moim przypadku...po założeniu ciężkich, brokatowych szat natychmiast wcielam się w rolę i nie przechodzę, lecz pewnie i wręcz władczo, kroczę dostojnie z pokoju do pokoju. "Caryca Asia, Pierwsza Tego Imienia, Pani na Rozenburgu i Olszynce, Matka Smoczątka!!!"
Po ściągnięciu pańskiego stroju pewność siebie pryska. Nieśmiało próbuję wcisnąć w rękę naszej przewodniczki banknot, niezdarnie tłumacząc się z tej nieeleganckiej formy podziękowania. Pani Olga pieniędzy nie chce przyjąć i ze śmiechem dodaje :" Najlepszym wyrazem wdzięczności będzie przekonanie przez was ludzi w waszym kraju, iż Moskwa ma wiele do zaoferowania w zakresie kultury i, że po ulicach nie chodzą białe niedźwiedzie." Rozbawiona , ale i mocno zdziwiona zaprzeczam temu obrazowi, zapewniam o szczerym zainteresowaniu w Europie rosyjską sztuką, na co Olga Iwanowna tylko uśmiecha się powątpiewająco i podchodzi do nowej pary zwiedzających.
W sali ceremonialnej po obu stronach tronu stoją dwa złote lwy. Co jakiś czas z ich nozdrzy bucha para, zielone oczy świecą złowrogo, z gardzieli wydobywa się groźny pomruk. Dla nas to badziewie, ale niegdyś musiały robić niesamowite wrażenie. Zachowały się dokumenty historyczne, które opisują oryginalne mechaniczne zabawki:
„ ...lwy, które jak żywe ryczały, poruszały oczami, rozwierały usta. Zrobione były z brązu, pokryte skórą barana imitującą lwia sierść... " (...) „...mechanicy, którzy wprawiali w ruch usta i oczy i wydawali lwi ryk, schowani byli w specjalnej szafie, wraz z miechami i sprężynami...". Piotr Wysocki - wynalazca urządzenia, ani nigdy nie widział żywego lwa, ani lwich skór pod ręką nie było, stąd i pokrycie zwierząt baranicą. Car Aleksy lubił takie techniczne nowinki, a i bawiło go przerażenie niczego nie spodziewających się gości. Wieść z XVII wieku o panicznej ucieczce polskich posłów na widok tych mechanicznych zwierzaków, patriotycznie traktuję jako złośliwą plotkę, taki siedemnastowieczny "fake neuws". "Nasi" niczego się nie bali!
Przechodzimy do jadalni, ogromnego pokoju z przepięknym piecem kaflowym
i stołami nakrytymi jak do uczty, tyle, że oczywiście na półmiskach leżą atrapy pożywienia.
Car nie zasiadał do posiłku w jednej ławie, ani z rodziną, ani z gośćmi - specjalnie dla niego na podwyższeniu, pod baldachimem ustawiono stół i tu podawano mu uprzednio kilkakrotnie! próbowane w obawie przed trutką dania. Gości sadzano według rangi - znaczniejsi po prawej stronie, pośledniejsi po lewej.
Uczty, które Aleksy wydawał 20- 30 razy do roku, trwały od sześciu do ośmiu godzin, a serwowano nawet do 200 potraw. Nie każde danie wyglądem odpowiadało smakowi. Nadworny kucharz pragnął zadziwić, zaskoczyć biesiadników, zatem np. pasztet w kształcie ryby w rzeczywistości sporządzony był z wieprzowiny, figura łabędzia zrobiona była z masy cukrowej. Ciasto nadziewano drobno posiekanym drobiem, dekorowano postaciami odpowiednich ptaków i często złocono. Nie zabrakło luksusowych potraw jak solonej bieługi czy też kawioru, a także pieczonego prosiaczka, bażantów i cietrzewi.
Bardzo popularnym deserem były owoce - śliwki, jabłka, gruszki, jagody, winogrona, cytryny układano w piramidy lub duszono w syropach, poza tym raczono się ciastami i marcepanami.
Potrawy popijano winem reńskim, miodem, piwem, kwasem chlebowym. Wódkę podawano niezwykle rzadko -w tej epoce używano jej zazwyczaj w celach leczniczych, w małych ilościach. Dbano także o higienę i komfort gości - przed ważnymi przyjęciami komnaty spryskiwano wódką anyżkową, odstraszającą pchły i owady.
W sypialni zadziwia nas format carskiego łoża.
Przyczyną jego niewielkich rozmiarów by wysokie ciśnienie krwi, na które cierpiał Aleksy, medycy zalecili carowi, aby spał na siedząco. Ani gabaryty posłania, ani nadciśnienie, ani nawet nadmierna dewocja, z której słynął Aleksy nie przeszkodziły w spłodzeniu 16 dzieci. Pobożniś, mimo, iż sam korzystał i z uciech stołu i z uciech łoża, zabronił swoim poddanym wszelkiej radości: gry na instrumentach muzycznych ( lutnię "pokazowo" spalono na Placu Czerwonym) , urządzania i uczestniczenia w przedstawieniach teatralnych i różnych zabawach, palenia tytoniu i picia alkoholu.
Jednak z innego powodu władca wzbudza we mnie antypatię. Świętoszkowaty car, wręcz fanatycznie religijny i dlatego nazywany „najcichszym” , nie tylko dorosłych oponentów nowej religijnej reformy Nikona , ale i ich dzieci, nakazał karać śmiercią przez spalenie na stosie, zagłodzenie na śmierć, czy pogrzebanie żywcem. Gdzieś mu "umknęło" najważniejsze przykazanie o miłości bliźniego. W żeńskiej części pałacu zwracają uwagę okrągłe piece - swój kształt zawdzięczają trosce o bezpieczeństwo dzieci (aby nie kaleczyły się o ostre kanty).
Już na zewnątrz, w wyznaczonym kąciku, z przyjemnością i przyznaję, z nieco złośliwą satysfakcją, wyciągam papierosy - car Michał karał palaczy obcinaniem nosów...a ja mu tak dymka pod samym oknem.... ech, czasy zmieniają się i na lepsze....
Przy pałacu stoi kościół Wniebowstąpienia, którego strzelista wieża symbolizująca wstąpienie Chrystusa do nieba, służyła także jako wieża strażnicza. Płomień lub słup dymu, widoczny z niej na moskiewskim kremlu, ostrzegał mieszkańców przed zbliżającym się wrogiem.
Mnie bardziej zachwyca kościół Kazański, z pięcioma modrymi kopułami ozdobionymi gwiazdami i śnieżnobiałymi ścianami.
Oglądamy jeszcze browar miodu pitnego
, dęby, w których cieniu uczył się młodociany Piotr I
i jego domek przeniesiony tu z Archangielska.
Gdy Jan robi mi zdjęcie przy pomniku cara, podbiega przechodząca obok dziewczyna i pozuje wraz ze mną do foty. Jej towarzyszka obrusza się na tę śmiałość, ale mnie to bawi, a fakt, że dziewczę jest rodowitą Moskwiczanką dodaje uroku zdjęciu.
Pogoda wciąż przecudowna, więc spacer po pachnących owocami jabłoniowych sadach to czysta rozkosz. Niegdyś plony z sadów podawane były tylko na carski stół. Dziś, nowa tradycja zezwala wszystkim obywatelom na zbieranie opadłych owoców. Już w Moskwie wstępujemy do jednej z knajpek przy Nowym Arbacie na obiadokolację i wieczornego drinka. W palarni hostelu nawiązujemy rozmowę z gromadką młodzieży, w efekcie młodzi ludzie porywają nas na piwo (a długo się nie opieraliśmy), wracamy do swego pokoju późno w nocy i tym razem zasypiamy zaraz po przyłożeniu głowy do poduszki.
Geen opmerkingen:
Een reactie posten