Błyskawicznie zrywam się na równe nogi i z niezwykłą dla mnie o tej porze żwawością wyskakuję na peron.
Po powrocie zamawiam u konduktorki Eleny dwie kawy. Mamy w pleckach kilka paczek kawy 3 w 1, więc moglibyśmy je sami zaparzyć, ale wiem, że rosyjscy konduktorzy zarabiają niewiele i świadcząc drobne usługi pasażerom mogą sobie dorobić do pensji.
Gdy płacimy za podaną kawę Elena obiecuje za chwilę przynieść resztę i rzeczywiście zjawia się po kilku minutach, ale nie z drobnymi, lecz z tacą wypełnioną małymi upominkami: maskotkami, scyzorykami, breloczkami.
"Tak cię prosze, kup coś" błagalnie patrzy mi w oczy.
"Tak cię prosze, kup coś" błagalnie patrzy mi w oczy.
Żal mi jej, więc wybieram dwie maskotki i pytam o cenę. Jest tak astronomiczna, że z osłupieniem mogę tylko wyjąkać:
"Kochana, nie jesteśmy amerykańskimi turystami, przecież my jedziemy trzecią klasą!"
Elena tylko potakuje głową, wzdychając zabiera tacę i odchodzi.
Krajobraz za oknem jest bardziej urozmaicony w porównaniu z tym, co widzieliśmy z okien transyberyjki. Cudne lasy, wzgórza, wąwozy, rzeczki i jeziorka, a i domy w mijanych wioskach są bardziej okazałe, jednak i tu widać, że na prowincji, delikatnie ujmując, się nie przelewa. Zdumiewa mnie brak kwiatów w przydomowych ogródkach. Nie spodziewałam się wypasionych roślin z centrum ogrodniczego, lecz cokolwiek kolorowego. Przecież w Polsce w czasach komuny, mimo iż wiejskie podwórza nierzadko były składowiskami gnojówki, starych opon, zardzewiałych części karoseri i popsutych narzedzi, to jednak przed domami od frontu w ogródkach kwitły malwy, nagietki, margerytki, lwie paszcze. A tu nic, tylko bałagan Jakoś to się kłóci z rosyjskim wrodzonym zamiłowaniem do barwnych dekoracji.
Niewielu pasażerów jedzie do stacji docelowej, większość podróżuje na niewielkich dystansach, oczywiście niewielkich w rosyjskim rozumieniu. Trudno w takim przypadku o bliższy kontakt. Brakuje mi tej familiarności zapamiętanej z podróży Moskwa Irkuck sprzed 7 lat. Teraz, choć nasi sąsiedzi wiedzą, że jesteśmy obcokrajowcami i wciąż z ciekawością acz nieśmiało zerkają na nas, to jednak nie próbują nawiązać rozmowy. Gdy napotykam spojrzenie odpowiadają uśmiechem na mój uśmiech, ale szybko uciekają wzrokiem w drugą stronę. Jakoś odbiera mi to odwagę aby samej zagaić rozmowę.
Krajobraz za oknem jest bardziej urozmaicony w porównaniu z tym, co widzieliśmy z okien transyberyjki. Cudne lasy, wzgórza, wąwozy, rzeczki i jeziorka, a i domy w mijanych wioskach są bardziej okazałe, jednak i tu widać, że na prowincji, delikatnie ujmując, się nie przelewa. Zdumiewa mnie brak kwiatów w przydomowych ogródkach. Nie spodziewałam się wypasionych roślin z centrum ogrodniczego, lecz cokolwiek kolorowego. Przecież w Polsce w czasach komuny, mimo iż wiejskie podwórza nierzadko były składowiskami gnojówki, starych opon, zardzewiałych części karoseri i popsutych narzedzi, to jednak przed domami od frontu w ogródkach kwitły malwy, nagietki, margerytki, lwie paszcze. A tu nic, tylko bałagan Jakoś to się kłóci z rosyjskim wrodzonym zamiłowaniem do barwnych dekoracji.
Niewielu pasażerów jedzie do stacji docelowej, większość podróżuje na niewielkich dystansach, oczywiście niewielkich w rosyjskim rozumieniu. Trudno w takim przypadku o bliższy kontakt. Brakuje mi tej familiarności zapamiętanej z podróży Moskwa Irkuck sprzed 7 lat. Teraz, choć nasi sąsiedzi wiedzą, że jesteśmy obcokrajowcami i wciąż z ciekawością acz nieśmiało zerkają na nas, to jednak nie próbują nawiązać rozmowy. Gdy napotykam spojrzenie odpowiadają uśmiechem na mój uśmiech, ale szybko uciekają wzrokiem w drugą stronę. Jakoś odbiera mi to odwagę aby samej zagaić rozmowę.
Znów zatrzymujemy się na stacji na półgodzinną przerwę. Niestety babuszki z gotowymi obiadami zniknęły z rosyjskich peronów. Stoją co prawda kioski gdzie można zaopatrzyć się w żywność, ale to już nie ten klimat. Nagle, aż podskakuję gdy za plecami słyszę krzyk silniejszy niż dworcowe megafony:
"Mióóóód!!! Rzepakooooowy! Lipoooowy! wielowiatoooowy!
Odwracam się. Za mną stoi czarnowłosa dziewczyna z wypchaną siatką w jednej ręce i plastikowym pojemnikiem w drugiej.
"Mióóóód!!! Rzepakooooowy! Lipoooowy! wielowiatoooowy!
Odwracam się. Za mną stoi czarnowłosa dziewczyna z wypchaną siatką w jednej ręce i plastikowym pojemnikiem w drugiej.
Jest mistrzynią handlu, nawet nie wiem kiedy i jak staję się posiadaczem półlitrowej miseczki wypełnionej złocistym miodem. Jakby zahipnootyzowana jej silnym głosem smakuję inne gatunki, Jednorazowe łyżeczki? - a kto by się tu w to bawił- miodów próbuje się po prostu maczając palec w likworze. Pewnie nie skończyłoby się na jednym pojemniku, gdyby nie otrzeźwił mnie zdumiony głos Jana: ''A po co nam tyle miodu? Kto to będzie taszczył?!"
Zamawiam herbatę do zakupionego miodu, lecz tym razem daję konduktorce odliczone pieniądze.
Zamawiam herbatę do zakupionego miodu, lecz tym razem daję konduktorce odliczone pieniądze.
Za każdym razem gdy jej płacę , ona obiecuje przynieść za chwilę resztę co kończy się na obiecankach- przymykałam oko, ale jak obliczyłam jest mi już winna ponad 7 euro. Wystarczy jako napiwek za całą drogę.
Elena świetnie rozumie przesłanie, kryjące się za tą ścisle wyliczoną kwotą. Jest Kałmuczką i jako typowy człowiek Wschodu szóstym zmysłem wyczuwa jak jeszcze można zarobić. W moim przypadku nie musi się uciekać do paranormalnych zdolności:
" Żanna, jak mi dasz sto rubli to ci pozwolę palić na korytarzu. ".
" Żanna, jak mi dasz sto rubli to ci pozwolę palić na korytarzu. ".
Trafia w czuły punkt- to już 8:0 dla niej.
Wieczorem zachodzimy do wagonu restauracyjnego. Opchaliśmy się w naszym wagonie suchym prowiantem i chińskimi zupkami, teraz mamy ochotę na "'coś mocniejszego".
W restauracyjnym barku jeszcze nie usiedliśmy, a kelenerka już podaje nam kartę menu.
Rozczarowana dziękuję:
Wieczorem zachodzimy do wagonu restauracyjnego. Opchaliśmy się w naszym wagonie suchym prowiantem i chińskimi zupkami, teraz mamy ochotę na "'coś mocniejszego".
W restauracyjnym barku jeszcze nie usiedliśmy, a kelenerka już podaje nam kartę menu.
Rozczarowana dziękuję:
"Ach, chcieliśmy wypić po drinku, ale widzę, że macie tylko wino i piwo."
"Ależ znajdzie się"' uspakaja.
"Ależ znajdzie się"' uspakaja.
I rzeczywiscie, idzie na zaplecze i za chwile wraca w asyście kolegi, który z powagą jakby tu chodziło o wyjątkowy rocznik szampana, otwiera przy nas dwa stugramowe słoiczki z wódką.
Jesteśmy jedynymi klientami, światło lekko przygaszone, cichutko brzmi z radia nastrojowa muzyka, a za oknem widoki zapierające dech w piersiach. W ostatnich promieniach zachodzącego słońca na wieczornym niebie i na spokojnych falach Wołgi skrzy się złoty kolor, plasają, jakby pieszcząc się, mieszając i odskakując od siebie, wszystkie możliwe odcienie rożowych i liliowych pasteli. Dla kontrastu, na odległych ciemnofioletowych brzegach rzeki ostrym brzoskwiniowym kolorem świecą elektryczne lampy mijanych miasteczek i wsi.
Jakże zazdroszczę w tej chwili osobom obdarzonym talentem poetyckim albo malarskim. Na szczęście Jan ma ze sobą kamerę, to czego nie zdołam opisać nasi przyjaciele zobaczą na filmie.
Przed pogrążeniem się w melancholii ratuje mnie kelnerka pytając czy ma jeszcze raz zajrzeć na zaplecze. Ot, to się nazywa zrozumienie słowiańskiej duszy....!
Geen opmerkingen:
Een reactie posten