Spora grupa rosyjskiej młodzieży już skończyła swoje śniadanie i teraz sprząta ze stołu. Odpowiadają ciepło na nasze pozdrowienie, lecz podobnie jak współpasażerowie w pociągu często rzucają w naszą stronę ukradkowe, zaciekawione spojrzenia, acz na moje pytania nieśmiało odpowiadają monosylabami. Nie wiem, czy powodem tego jest nasz wiek, czy narodowość.
Tak czy owak, szkoda.
Po śniadaniu Lena zabiera nas na spacer do parku. Według niej jest to największy park zdrojowy w Rosji o powierzchni 1000 ha, leżący na wysokości od 800 do 1200 m n.p.m., podzielony na park niski, średni i wysoki. Oprócz lokalnej, rosnącej już bogatej flory, posadzono także 300 gatunków drzew z różnych stron świata, w tym gatunki egzotyczne, które normalnie nie mogą współistnieć w warunkach naturalnych, a tu pokojowo koegzystują.
Wejście do parku zdobi biała kolumnada, która też stanowi wizytówkę miasta. Niedaleko niej usytuowana jest pijalnia wody mineralnej, z pięknymi, stożkowatymi daszkami. Wewnątrz, pod szklaną kopułą bije serce Kisłowodzka - źródło Narzan. Mimo, iż sama pijalnia jest bardzo zadbana, czysta, to jednak widok brunatnej, śmierdzącej cieczy w naturalnym skalnym zbiorniku nie zachęca do degustacji.
Źródło Narzan cieszyło się sławą i czcią wśrod mieszkańców Wysokiego Kaukazu od niepamiętnych czasów. Tureckie plemiona nazywały zdrój "Ache- Su" - ''skisła woda", Kabardianie "nartsan" - co można tłumaczyć jako" napój Nartów"( legendarnych, walecznych olbrzymów), czy też "napój bohaterów". Legenda głosi, iż kiedyś przy źródle stał kamienny słup z wykutym napisem:
" Podróżniku, zatrzymaj się i pokłoń. Woda ta daje siłę młodym, przywraca zdrowie starszym, obdarza urodą i miłością kobiety".
Wszystko ma swoją cenę - woda jest wręcz obrzydliwa w smaku. Lena twierdzi, że prawdziwe efekty przynosi dopiero 21 dniowa kuracja, gdy trzy razy dziennie wypija się kubek wody. Mnie ten jeden wystarczy...
Historia Kisłowodzka jako miasta nierozerwalnie związana jest ze zdrojem od 1803 roku, gdy przy źródle Narzan rozpoczęto budowę wojskowego fortu , aby chronić odpoczywających tu ludzi przed atakami kaukaskich górali. Po zakończeniu służby żołnierze nie chcieli opuszczać tego pięknego miejsca i powstało niewielkie osiedle - zaczątek dzisiejszego Kisłowodzka. Z czasem, jako, że fort gwarantował bezpieczeństwo, i zimą i latem coraz więcej chętnych przyjeżdżało, aby napić się albo zażyć kąpieli w uzdrawiających wodach. Szybko otworzono luksusową restaurację i zbudowano pierwsze łaźnie, do których wodę doprowadzano drewnianymi rurami. Coraz więcej przedstawicieli szlachty i kupców budowało tutaj rezydencje. Pod koniec XIX wieku miasto skanalizowano, doprowadzono prąd i otworzono małą fabrykę do butelkowania wody mineralnej.
Aby uatrakcyjnić miejsce, w 1823 roku posadzono, na powierzchni 10 ha, po obu stronach rzeki Olkchowki lipy, topole, drzewa morwowe i owocowe. Wybrano koncepcję ogrodu francuskiego z prostymi alejami, przystrzyżonymi drzewami i krzewami, z rabatami kwiatowymi i z oczkami wodnymi o ściśle geometrycznych kształtach.
Doskonale wkomponowano w ten krajobraz, w 1924 roku zegar kwiatowy.
Każdej nocy pracownicy parku zmieniają cyfry, tak aby data zawsze była aktualna, i to nawet w zimie, gdy klomb jest pokryty śniegiem.
Robię kultowe zdjęcie. Lena podkreślając walory Kisłowodzka, wspomina swoje szkolne czasy, jeszcze za Sojuza, gdy po powrocie na Ziemie, prosto z Bajkonuru, astronauci przyjeżdżali tu na rekonwalescencje. W ciągu 21dniowych turnusów często gościli w szkołach z pogadankami.
Podobno Kisłowodzk widziany z kosmosu wyróżnia się bardzo wśród innych kaukaskich uzdrowisk jako pewnego rodzaju świetlisty słup wyrastający z zielonej doliny.
Mimo iż miasto jest położone wyżej niż inne ośrodki kaukaskich wód mineralnych to jednak leży w przytulnej kotlinie i jest chronione przed zimnymi wiatrami łańcuchem gór grzbietu Dzhinalsky, a świeże, górskie powietrze swobodnie przepływa przez wąwozy. Dodajmy do tego dużą liczbę słonecznych dni, niską wilgotność powietrza, i stałe ciśnienie atmosferyczne i obraz kaukaskiego raju gotowy.
W niskim parku Lena pożycza nam swój telefon, tak na wszelki wypadek, bo karta w moim jest wciąż bezużyteczna, i obiecując zorganizowanie na jutro wycieczki pod Elbrus, wraca do domu.
My pniemy się w stronę średniego parku, założonego w 1902 roku na powierzchni 85 ha, fundując sobie tzw. terapię terenową.
Określenie "terapia terenowa" powstało w Rosji w drugiej połowie XX wieku i oznacza jedna z terapeutycznych metod podnoszenia sprawności fizycznej pacjenta poprzez spacer po terenach wyżynnych połączony z lekką wspinaczką pod kątem od 3 do 20 stopni. Pierwsze takie ścieżki terapeutyczne założono w Kisłowodzkim Parku 80 lat temu a dziś istnieje ich tam 5 o różnym stopniu trudności i uważane sa za najlepsze w całym kraju.
Średni park utrzymany jest w stylu angielskiego ogrodu, z rozległymi trawnikami, grupami wolno rosnących drzew, alejami drzew, pawilonami, świątynkami; idealnie wykorzystano naturalna rzeźbę terenu, z ogromną ilością skałek o rozmaitych kolorach i formach. Dochodzimy do Czerwonego Głazu, kruchego piaskowca, który swoją nazwę zawdzięcza interakcji z wodą nasyconą żelazem. Z czasem kamienie nabrały charakterystycznego odcienia antycznej czerwieni, a skała zyskała swoją nazwę. Na samym szczycie dumnie spogląda na park symbol Kaukazu - orzeł . Żmija w jego szponach - ma symbolizować chorobę pokonaną przez dobry klimat Kisłowodzka.
Podobno z przodu skała przypomina sfinksa, moim zdaniem trzeba duuuużo wyobraźni posiadać, aby to zobaczyć.
W parku żyje 217 gatunków ptaków, 39 gatunków ssaków, 5 gatunków płazów, 9 gadów, z których wiele jest pod ochroną. Nam udało się dostrzec tylko rude wiewiórki z szarymi bujnymi kitami.
Z kondycją u nas cieniutko... wysoki park to już atrakcja którą odpuszczamy, tym bardziej, że na przejażdżkę kolejką linową, ze względu na BZ ( to skrót od wyczytanego w którymś z przewodników zdania:"...brak zaufania do radzieckiej techniki...", podczas podróży po Rosji często usprawiedliwiający moje tchórzostwo), za żadne skarby nie dam się namówić.
Schodzimy w dół, gdzie przez dłuższy czas kręcimy się między kramami miejscowych artystów. Niestety przecudowne emaliowane obrazy, nad którymi cmokamy z zachwytu dobre pół godziny, słuchając wykładu malarza o poszczególnych etapach ich powstawania, nie są na naszą kieszeń. Przy następnym stoisku kupujemy cynową płaskorzeźbę, owszem, troszkę kiczowatą, ale za to słodką i osuszającą łzy.
W Kolonadzie, w barze o baaardzo przyjaznych cenach zamawiamy samsę i parówki w cieście. Samsa jest tak wspaniale doprawiona ziołami, że przestaję się wahać jak spędzić resztę popołudnia. Rezygnuję ze zwiedzania fortu i kierujemy się na rynek. Trudno, kuchara przeważyła nad historykiem. Poza tym Kisłowodzk to miejsce, do którego chętnie jeszcze powrócimy.
Rynek jest niewielki ale bogato zaopatrzony. Niektórych rodzajów miodu, np. tych zielonych to jeszcze nigdy nie widziałam. Zaopatrujemy się w ogromne ilości adżyki dla siebie i córki, zestawy ziół dla znajomych i różne gatunki herbaty dla naszej holenderskiej przyjaciółki - "herbaciarki". W pobliskim sklepiku ze starociami udaje mi się kupić za przyzwoitą cenę koszyczek na szklankę do herbaty, o którym moja polska przyjaciółka od dawna marzyła.
Jeszcze butelka wina i zakąski na wieczór i możemy zacząć biesiadowanie. To znaczy... moglibyśmy rozpocząć biesiadowanie, gdyby nie Janowe upodobanie do moczenia się w wannie. A tu jeszcze hydromasaż! Takiej pokusie oprzeć się nie możńa.
Rozumiem to, idę więc do Leny, po informacje dotyczące jutrzejszej wycieczki. Wszystko załatwione pozytywnie, mogę więc już spłukać miejscowym winem okropny nasmak zdrowej mineralki Narzanu. Dopiero gdy już sączę drugi kieliszek zjawia się Jan różowy jak małe bobo - musiał kilkakrotnie dolewać gorącej wody. Mam wyrzuty sumienia w stosunku do Leny i Saszy, za takie szastanie wodą, sama więc biorę krótki chłodny prysznic.
Siedzimy dość długo w altanie, bo raz, że skoro jesteśmy w takim miejscu z "...wysoką czystością i aeroionizacją powietrza, dużym stężeniem fitoncydów i ich zwiększoną bakteriostatycznością..." to szkoda zamknąć się w czterech ścianach, a po drugie, koniecznie trzeba omówić wydarzenia nie tylko dzisiejszego ale i wczorajszego dnia.
Geen opmerkingen:
Een reactie posten