20170604

OBJAZDÓWKA PO UKRAINIE - DROGA DO KOWLA

          Tego lata organizujemy sobie "objazdówkę" po Ukrainie. 
Lądujemy w Lublinie wczesnym popołudniem. Robimy kultowe zdjęcia na lotnisku, 


po czym tramwajem dojeżdżamy na dworzec autobusowy - istną wieżę Babel, i to tuż zaraz po pomieszaniu języków. Pomimo otaczającego zewsząd harmideru, chaosu, brudu, zaniedbania, wszyscy połączeni wspólną niedolą szybko bratają się, gdyż to czy posługujesz się językiem polskim, czy to ukraińskim czy rosyjskim, jedno jest dla wszystkich jasne - godzina odjazdu wypisana na twoim bilecie jest baaaaaardzo umowna, a biura podróży, które sprzedały ci ten bilet mają cię  głęboko w d... i robisz z siebie idiotę próbując się do nich dodzwonić. 
Czekając na autobus do Kowla zawieramy znajomości z równie jak my spanikowanymi współpasażerami, którzy jednak starają się nas, nowicjuszy w tej podróży, pocieszyć: "W końcu wszystko się ułoży, dobrze skończy". Nie uspakajam się, no bo co co to znaczy "w końcu" ? 
Wreszcie po ponad czterech godzinach oczekiwania przyjeżdża, startujący z Warszawy, już zapchany autobus i wtedy świeże "braterstwo" nagle odbiega w przeszłość. Każdy, niemalże po trupach, usiłuje dostać się do środka pojazdu, aby nie tylko zająć wolny fotel, lecz przede wszystkim by znaleźć wolne miejsce na ogromne toboły. 
Zdesperowana ( autobus do Kijowa nie jeździ codziennie, więc MUSIMY się dziś załapać), wpycham się i ja, też niemalże po trupach. Robię to jednak nieudolnie i dostają nam się jedyne dwa wolne miejsca obok siebie, przy czteroosobowym stoliku. Nie ma mowy, aby wygodnie wyciągnąć nogi, a plecaki musimy trzymać na kolanach perzez następnych kilka godzin. Poza tym, toaleta w autobusie, z której wymontowano sanitariaty, pełni rolę schowka na towar kierowcy. 
Naszym najbliższym sąsiadem jest mój krajan, który z taką niebywałą złośliwą satysfakcją roztacza przede mną wizję siedmiu kręgów piekielnego polsko - ukraińskiego przejścia granicznego. Bawi się wyraźnie moim przerażeniem do momentu gdy dojeżdżamy do granicy. Kierowca autobusu napomina, aby nie wysiadać z pojazdu w strefie nadgranicznej. Polak, z wredną uciechą parska śmiechem, Ukraińcy wstydliwie, jakby przepraszająco, rozkładają ręce: "no cóż, tak to jest...musicie wytrzymać...".
Siedzę cierpliwie pierwsze 40 minut, choć bunt we mnie narasta. Kilka miesięcy temu trąbiono w kolejnych wydaniach niderlandzkiego dziennika TV o niebagatelnych sumach jakie Unia przekazała Polsce na zmodernizowanie wschodnich przejść granicznych. Jak słusznie zauważyła Margaret Tchacher, żaden rząd pieniędzy nie posiada - pieniądze rządowe ( a w tym przypadku pieniądze unijne) to forsa podatników, a więc i moja! I co, i teraz nawet nie mogę się wysiusiać!? 
"Proszę pana" zwracam się do zjawiającego się ( ach! w końcu! ) pogranicznika zbierającego paszporty "Mój mąż i ja koniecznie musimy skorzystać z toalety". Chyba zaskoczony moją "odwagą" urzędnik wskazuje nam ręką gdzie znajduje się WC. Równie zdumieni nasi współpasażerowie odprowadzają nas zszokowanym wzrokiem do drzwi. 
Gdy wysiadamy na zewnątrz, od właśnie kontrolowanego osobowego samochodu, odrywa się celniczka wrzeszcząc rozłoszczona: "A wy gdzie???!!!!". 
"Do toalety" odpowiadam spokojnie. Na szczęście za nami, w drzwiach autobusu,  "nasz" pogranicznik herod babę uspakaja:"Wszystko w porządeczku". Mina jednak i jemu i celniczce rzednie, gdy ośmieleni naszą "brawurą" pozostali pasażerowie wyskakują z pojazdu w drodze "na stronę". 
Po następnych 40 minutach otrzymujemy podstemplowane paszporty. Połowa współpodróżnych patrzy na mnie z podziwem jak na czarodziejkę, druga połowa podejrzliwie: "Ma jakieś konszachty z pogranicznikami?" A tu żadne konszachty, żadna magia nie zadziałała, ot - łut szczęścia ( niekoniecznie akurat mojego), że trafiliśmy na kogoś ludzkiego, choć w mundurze...
Na ukraińskim przejściu piękna dziewczyna odbiera mój paszport i z ciepłym uśmiechem dodaje: "Ubikacje są tu za rogiem". Ach! Fama przeszła granicę! W młodości i Jan i ja chorowaliśmy na nerki i chyba dlatego częściej niż te przepisowe, harcerskie siedem razy korzystamy z toalety. No ale, żeby zyskać międzynarodową sławę jako Mr. i Mrs. Siusialscy, no, tego się nie spodziewałam.
30 minut później opuszczamy przejście graniczne i pędzimy na wschód.
Mojemu polskiemu sąsiadowi ciężko pogodzić się, iż tak gładko i szybko przeszło przekraczanie granicy. Uprzednio upajał się wręcz, przedstawiając mi wizję ośmiogodzinnego oczekiwania na stempel wjazdowy w paszporcie. Teraz zaczyna straszyć mnie widmem niekompetentej obsługi w ukraińskich hotelach.:"Co ty sobie wyobrażasz, że recepcjonista wciąż czeka na wasze przybycie? Do Kowla dotrzemy koło trzeciej w nocy, oni już tam będą spać. Będziesz dobijać się do drzwi, a i tak nikt ci nie otworzy".
"To co robić?" pytam "Może dopłacimy kierowcy do biletu i pojedziemy dalej do Równego, albo i do samego Kijowa".
 Sąsiad blednie rozumiejąc, iż wpadł we własne sidła, bo   gdybyśmy wysiedli zgodnie z planem, zyskałby dodatkowe dwa wolne miejsca, co przy jego wzroście byłoby rzeczą niebagatelną. 
Mimo, i wie, że mam, głupio pyta: "Masz rezerwację? No to nie masz się czego obawiać, recepcjonista wam otworzy". Zasiał jednak ziarno niepokoju, w dodatku tuż przed Kowlem kierowca oświadcza, iż nie wjedzie do miasta, zatrzyma się na rogatkach, na szosie. A przystanek miał być pod samym hotelem! Dojeżdżamy pod stację benzynową, przy której parkuje wolna taksówka.Z ulgą wysiadamy z autobusu i tym samym pech się kończy. Taksówkarz opiekuje się nami niczym brat rodzony, za jakieś grosze podwozi pod hotel, wali w drzwi tak długo, aż naburmuszona recepcjonistka otwiera nam podwoje "Leśnej Pieśni".
Po spisaniu naszych danych z paszportów patrzymy na siebie wyczekująco. Nie rozumiem o co chodzi więc proszę o klucze, a ona parska złym śmiechem: "A to?" i pociera wymownie palcem wskazującym o kciuk. "Z góry opłacone" odpowiadam podsuwając jej pod nos wydruk z potwierdzeniem.
 Babka niechętnie kładzie na ladzie klucze. Po opuszczeniu ładnej recepcji hotelu, szokuje nas nieco widok pokoju, no i musimy sami przyoblec w powłoczki pościel, ale nie marudzimy płacąc za tę "dwójkę z prywatną łazienką" 8 euro i 14 centów. Poza tym, a raczej przede wszystkim jest prawie 03.00 rano. Zasypiamy od razu kamiennym snem. 





Geen opmerkingen:

Een reactie posten