Jest upalnie, więc sporo osób szuka ochłody w cieniu drzew.
Z drugiej strony, gorąc dziś okrutny, wokół tylko beton i asfalt, obszar Babiego Jaru przeogromny, a babuszki rozpostarte na ławkach, z ulgą wyciągają przed siebie nabrzmiałe, obolałe stopy; dzieciarnia z radosnym piskiem nurza bose nożyny w chłodnej trawie; w cienistym półmroku młodzież czyta książki, słucha muzyki, dyskutuje. Nawet w takim strasznym miejscu życie toczy się dalej.
Co prawda, co kilkanaście metrów czy to tablica upamiętająca zamordowanych, czy pomniki przypominają o zbrodni, ale choć nam przyjezdnym monumenty i te podane na nich szokujące liczby wyciskają łzy, to jednak czy mieszkając tutaj na stałe i przechodząc codziennie przez park, czy za każdym razem wspominalibyśmy straconych, czy za każdym razem przechodziłby zimny dreszcz..? Może wtopiłyby się w tło, stały po prostu elementem krajobrazu.
Zamiast więc się bulwersować chylę teraz czoła przed osobami odpowiedzialnymi za założenie i doskonałe utrzymanie tej zielonej oazy i jako miejsca pamięci i jako miejskiego ogrodu.
Podobno dotknięcie żuczka pełzająego po pupie klęczącego adoratora ma przynosić szczęście w miłości.
Jak tradycja to tradycja, głaszczę żuka, ale sceptycznie: spotkałam już i to tu, na Ukrainie, zalotnika, który obiecywał wielbienie na kolanach, i co...? Ano jak w piosence - kochaś odpłynął w siną dal, bo podłoga na ten akt adoracji była za brudna...
Schodzimy w dół do dawnej dzielnicy żydowskiej,
gdzie przyciągają jak magnes liczne kramy z pamiątkami.
Jan już wie, że żadne wzdychanie, przewracanie oczami nie pomoże, przystaje cierpliwie przy każdym stoisku, tym bardziej, że znalazłam sprzymierzeńca w Eli. Ceny są jednak tak astronomiczne, że chyba żadnego "geszeftu" tu nie zrobię.
Niedaleko głównego deptaku, rozciąga się mini bazar z naturalnymi produktami - kosmetykami i przetworami spożywczymi. Tu kupujemy niezwykły ( dla nas) przysmak - wysuszony, sprasowany sok owocowy. Pychota!
Dalej przy stoiskach miejscowych artystów kusimy się na niewielką akwarelkę, choć bardziej za serce chwyta obraz przedstawiający gdzieś w stepie szerokim, przyciskającego dziewczynę do piersi, młodego kozaka na koniu.
Niestety - do plecaka go nie zapakujemy, a jeszcze taki kawał drogi przed nami.
Przysiadamy na murku i dłuższą chwilę podziwiamy obraz,
bo jakież uczucia budzi: wolności, swobody, beztroski, a zarazem bezpieczeństwa, spokoju. I ta jasna tonacja, jak dobrze artysta uchwycił koloryt wczesnego, słonecznego poranku.
Do późna kręcimy się po dzielnicy, miejsce ma swoją magię, szkoda je opuścić.
Dalej przy stoiskach miejscowych artystów kusimy się na niewielką akwarelkę, choć bardziej za serce chwyta obraz przedstawiający gdzieś w stepie szerokim, przyciskającego dziewczynę do piersi, młodego kozaka na koniu.
Niestety - do plecaka go nie zapakujemy, a jeszcze taki kawał drogi przed nami.
Przysiadamy na murku i dłuższą chwilę podziwiamy obraz,
bo jakież uczucia budzi: wolności, swobody, beztroski, a zarazem bezpieczeństwa, spokoju. I ta jasna tonacja, jak dobrze artysta uchwycił koloryt wczesnego, słonecznego poranku.
Do późna kręcimy się po dzielnicy, miejsce ma swoją magię, szkoda je opuścić.
Geen opmerkingen:
Een reactie posten