20170608

KIJÓW DZIEŃ CZWARTY

       Dziś po południu wyjeżdżamy nad Morze Azowskie, zatem czas na zwiedzenie jednego z najważniejszych zabytków Kijowa - Ławry Peczerskiej.

Najpierw jedziemy metrem, a potem przechodzimy na przystanek autobusowy do Ławry. 

Akurat, z właściwym numerem pojazd, czeka na pasażerów, pytam więc stojącą obok niego babkę gdzie mogę kupić bilety na przejazd. 

"A, u mnie" odpowiada "jestem konduktorką w tym autobusie". 

Z biletami w łapkach siadamy tuż obok niej licząc na miłą pogawędkę, ale kobieta wyciąga z kieszeni komórkę i z wielkim zaangażowaniem rozpoczyna rozmowę.

 Na następnym  przystanku wsiadają kontrolerzy. Z dumą ( bo tak sobie świetnie poradziliśmy) podsuwamy nasze bilety. 

" Nie skasowane!"  z oburzeniem karci nas postrach gapowicza i ręką wskazuje na kasownik umieszczony prawie pod sufitem ( nic dziwnego, że go nie zauważyłam).

Jeszcze jestem pewna swojej racji , więc z uśmiechem wskazuję na konduktorkę dodając:

"Ta pani wszystko wyjaśni, bo sprzedała nam bilety nie wspominając o dalszych czynnościach".

 W tym momencie następuje przemiana z Dr Jekyll na Mrs Hyde. Słyszę pogardliwy, nabrzmiały złością ton:

"Ja tu jestem od sprzedawania biletów, a nie od udzielania informacji".

Och, czyli wszytko było z góry ukartowane. A ten telefon  to po prostu posłużył do przesłania informacji: "Mamy frajerów". No ale cóż, jestem bezsilna. 

Kanary kasują 15 euro kary i wysiadają na najbliższym przystanku już nie kontrolując pozostałych pasażerów. 

        

  Kompleks klasztorny rozciąga się na pagórkowatym terenie o wielkości 28 hektarów, zabudowanym mniejszymi i większymi cerkwiami,  pełnym podziemnych, wykutych w skale kaplic, labiryntów, grot w których spoczywają zwłoki zmumfikowanych mnichów.

 Ci ostatni, przyznaję uczciwie, szczególnie wzbudzali we mnie niezdrową ciekawość. 

Jednak spotyka mnie rozczarowanie - ciała zakonników przykryte są grubymi, pięknie haftowanymi kapami.

Żadnej sensacji nie ma.

 No i nie będzie, w przyszłości, pełnej zgrozy gawędy wśród grona znajomych  opowiadanej scenicznym szeptem, z wypiekami na policzkach, o prawie zetlałym ze starości szarym meszku na pokrytej zasuszoną skórą czaszce, ani o wpadniętych  głęboko w oczodoły powiekach, na których jeszcze tkwią resztki rzęs, a te zdawałoby się zaraz zatrzepoczą zwiastując otworzenie oczu i emanowanie błękitnego, upiornego blasku, ani tez opisu wyszczerzonych, wampirowatych, długich, żółtych zębów, których odgłos zgrzytania roznosiłoby po wszystkich pieczarach mrożące krew w żyłach echo... 

Szybko rezygnujemy z odwiedzin każdej cerkwi, bo i upał doskwiera i przy tak wysokiej temperaturze ciężko pokonywać niewysokie, ale zawsze jednak wzgórza. 



 Z jednego z nich cykamy mnóstwo fotek na roztaczający się przed nami zachwycający, zjawiskowy widok.

Olśniewająco (i to dosłownie) kopuły cerkwi błyszczą niczym złote wyspy w morzu zieleni upstrzykanym kolorowymi cętkami milionów róż.












Z Ławry przechodzimy pod pomnik Matki Ojczyzny postawionemu ku czci poległych w drugiej wojnie światowej ukraińskim żołnierzom. 





Ostatnia kolacja w Kijowie,

 

ostatnie spotkanie z Elą w tym mieście...owszem pięknym, ale...
zgodnie stwierdzamy, że jeśli tu kiedykolwiek wrócimy to tylko przejazdem l










Geen opmerkingen:

Een reactie posten