20170606

KIJÓW DZIEŃ DRUGI



      Rano...ach! po prostu tragedia, bo dla 30-stu gości udostępnione są tylko dwie ubikacje i dwie łazienki. Oszczędzę szczegółów, w każdym razie doświadczenie jest na tyle przykre, iż święcie obiecujemy sobie, że po raz ostatni rezerwujemy pokój bez prywatnej łazienki.                                             

Pod Złotą Bramą zasiadamy przy stoliku na pobliskim tarasie. Zamówione przez mnie kiełbaski wyglądają apetycznie, lecz są niesmaczne, takie bez soli, bez doli...

Jan, widząc moje łakome spojrzenia rzucane w kierunku jego schaboszczaka, pociesza:                          " Nie zazdrość - suchy jak podeszwa". 


Jako tako zapchani obieramy kurs na Majdan, czyli Plac Niepodległości.








Zwiedzanie kijowskich świątyń rozpoczynamy od najstarszej (XI wiek) i moim zdaniem najpiękniejszej, czyli Soboru Mądrości Bożej zwanej też Soborem Sofijskim. 




Niestety, wnętrza nie można fotografować - jaka szkoda, bo freski pokrywające całą świątynie są bajecznie kolorowe i doskonale odrestaurowane.
   Następnie oglądamy Monaster św. Michała Archanioła, zburzony za sowieckich czasów, a odbudowany po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości.




Nie tylko my zachwycamy się zabytkiem. W skupieniu, z szacunkiem, podziwem dla templum zwiedzają go członkowie klubu, którego nie podejrzewałam o zainteresowanie kulturą. Zaprawdę, nie można z góry się uprzedzać...


Za przykościelną bramą stoi mocno sfatygowane pianino, ale tu baletnicy rąbek sukienki nie przeszkadza, bo artysta, który akurat przy nim przysiadł, gra po prostu przecudownie. 
Gdy wrzucam do "kapeusza" kilka banktnotów i obsypuję pianistę komplementami, młody człowiek reaguje niegrzecznym burknięciem, czym "zyskuje" niechęć mojego męża i to in secula seculorum. 
Mnie to nie rusza, jest tu tak ślicznie, słonecznie, muzyka przenika każdą tkankę, rozkosznie przelewa się w żyłach, za chwilę pójdziemy na smaczny obiad, nie jesteśmy jeszcze nawet w połowie podróży...ech, życie jest piękne! Poza tym chyba każdy ma czasem swój zły dzień, a artystom trzeba więcej wybaczyć...


Przechodzi koło nas młoda para, co zawsze uważam za dobry znak.


I nagle wszystkie kolory gasną... przechodzimy obok tablicy upamiętniającej  ofiary wojny w Donbasie.
Niektórzy przechodnie zatrzymują się, a niektórzy nawet przyspieszają kroku, ale rękawem ocierają łzy... .Rozumiem to, bo  z własnego doświadczenia znam to skrępowanie, to jakby wręcz poczucie winy, że to ktoś inny...




Aby przełknąć ogromną kluchę  w gardle, jak zawsze przy takich miejscach pamięci, staram się przeczytać każde nazwisko, obejrzeć każde zdjęcie, jakbym w jakiś magiczny sposób potrafiła  ocalić poległych  od zapomnienia.  W Petersburgu,  na Kamieniu Sołowieckim  ku czci ofiar Gułagu jest umieszczony fragment wiersza Anny Achmatowej: 
"..."Chciałabym Was wszystkich po imieniu nazwać...." . 
Ja też.
W milczeniu, nad brzeg Dniepru dojeżdżamy funikularem, czyli linowo-terenową kolejką  łączącą  historyczny Stary Kijów z najstarszym podgrodziem miasta - Padołem.




Na nadbrzeżu roi się od sprzedawczyń  usiłujących sprzedać bilety na przejażdżkę statkiem po rzece. Biorę ulotkę do ręki, propozycja kusząca, ale chyba nie starczy nam czasu na tę przyjemność. 
Mija nas kolejna para młoda


Wzdłuż nadrzecznej promenady znajduje się mnóstwo barów. W jednym z nich zmawiamy szaszłyki z grilla. Obok rozsiada się grupa Hell's Angels z Włoch a przy sąsiednim tarasie rozpostarła  się na krzesełkach spora gromadka członków rodzimego odłamu klubu. Nie cieszą się w Holandii najlepszą opinią, toteż gdy kieruje się w ich stronę Jan ciągnie mnie za rękaw sycząc: 
"Zostaw!". 
Mnie jednak zżera babska ciekawość więc zagaduję chłopaków:
"Chłopaki, zjechaliście się tu z całego świata! Zorganizowaliście w Kijowie jakąś konferencję?
Szefo rozwalony na krzesełku obrzuca mnie spojrzeniem typu szaraku-jak-śmiesz, po czym dodaje przeciągle wymawiając:
 "Kon-fe-ren-cje...? no cóż, można to tak nazwać..."
 Kolesie jego parskają śmiechem, ale jeden z nich dodaje całkiem uprzejmie:
"To taki spontaniczny zlot". 
Spontaniczny zlot? akurat! Więcej się jednak nie dowiem.

Ostatni rzut oka na Dniepr i wracamy do centrum.






i tam Ela zabiera nas na spacer po Kijowie pełniąc rolę przewodnika.

Podziwiamy cudne przedrewolucyjne budynki,






gmach opery,



słynny dom z chimerami,
( oto fotka sprzed 1917r.)



(stan obecny)



i dużo mniej "cudne" porewolucyjne dziwadła





Sobór św. Włodzimierza



Geen opmerkingen:

Een reactie posten