Wczesnym rankiem wsiadamy do minibusa. Najpierw jedziemy do Morszyna na degustację wody leczniczej.
Nie bardzo rozumiem celu tego przystanku, gdyż wszelkie lokalne wody mineralne można kupić po prostu w supermarkecie, no ale oprócz nas, wszyscy są zachwyceni, więc niech będzie...
Sklepik przy pijalni oferuje specjalne pamiątkowe kufelki i ... plastikowe kubki.
Na chwilę zatrzymujemy się wśród pól,
aby z dala podziwiać nadrzewne gniazda czapli. Podobno, tylko tu na Ukrainie ptaki te, zamiast jak wszystkie szanujące się "ogólnoświatowe" czaple budować gniazdo w nadbrzeżnych zaroślach, klecą legowiska w koronach drzew.
Po drodze zatrzymujemy się przy barze na leśnej polanie, gdzie każdy uczestnik wycieczki może złożyć zamówienie na wybraną potrawę i zjeść ją po zakończeniu zwiedzania.
Następną atrakcją są progi na rzece Sukil.
Szkoda, że piękne miejsce mocno zaśmiecone, ponadto wstyd, że i "nasi" się do tego przyczynili...
W lesie - królestwie rozbójnika Dowbusza mamy wrażenie, iż wkroczyliśmy do magicznej, zaczarowanej krainy jak z filmów typu "Narania" czy "Drużyna Pierścienia".
Oczywiście pojawia się i Czarodziejka wraz z śnieżnobiałym Jednorożcem. Co prawda u rumaka nie widzę rogu, ale może to właśnie czary...
Wróżka proponuje wspólną sesję zdjęciową i łapiąc uzdę przytula swoją twarz do głowy konika dodając: "Musisz tak zrobić, właśnie tak!".
Reaguję przyspieszonym biciem serca, no bo czy to Jednorożec czy zwykły koń, to jednak kopyta ma ostre, łeb wielki, a w nim ogromne zębiska...
Klaczka też patrzy na mnie niespokojnie i cofa się z przerażeniem w oczach: "Ta turystka to jakaś wariatka... MNIE się boi...takiego dobrego, łagodnego konika... wariatka!!!"
Tymczasem dziewczyna przytula się do końskiej głowy próbując mnie nadal przekonać: " O tak zrób, tak ustaw się do zdjęcia!"
Och, mowy nie ma..!
"Przepraszam za śmiałość, ale czy pani jest Hucułką?"
"A jakże!" odpowiada podpierając boki piąstkami i prowokacyjnie spoglądając w stronę kamery:
"Hucułką jestem!!! Najprawdziwszą!!!" i pyta:
"A wy skąd?"
Jakże głaszcze moje ego to jej zdumienie, ba! wręcz szok, gdy odpowiadam, iż przyjechaliśmy z Holandii.
"Z Holandii... aż tutaj?!" ach, z jakimże podziwem patrzy na nas, jakbyśmy przyznali się, iż wyruszyliśmy z Przylądka Hoorn, przepłyneliśmy kajakiem Atlantyk, hulajnogą przejechaliśmy Półwysep Iberyjski, piechotą pokonali Pireneje, a do Truskawca dotarli pedałując na rowerach przez pół Europy.
Na zachwyconym spojrzeniem bajka niby się kończy gdyż zarówno wróżka, jak i Jednorożec nagle znikają, ale nie znika ich czarowny świat.
Staram się kontrolować, nie cykać co sekundę zdjęcia, ale czyż można się opanować widząc te cudowności....
Tymczasem przewodnik podprowadza nas pod wąskie przejście prowadzące do kryjówki Dowbusza.
Aleksy Dobosz był karpackim zbójnikiem rabującym w latach 1739-1745 dwory szlacheckie, miasteczka i wsie na Pokuciu. W legendach i pieśniach sławiono go jako rodzimego Robin Hooda, w rzeczywistości był zwykłym opryszkiem, który wraz ze swą bandą nie tylko grabił, ale i gwałcił, torturował, mordował ofiary napadów.
Sympatyczna Hucułka pojawia się na Dobuszowskiej polanie i namawia na przejażdżkę na jej koniku. Zbieram w sobie całą odwagę i próbuję wsiąść na konia. Niestety, zad koński taaaaki szeroki, musiałabym zrobić szpagat, aby przerzucić prawą nogę na drugą stronę. Rezygnuję w przedbiegach. Jan okazuje się bardziej wygimnastykowany i triumfalnie objeżdża całą polanę.
Wdrapujemy się na strome wzniesienie ( ja - z sercem w gardle), skąd rozciąga się cudowny widok na okolicę.
W drodze powrotnej zahaczamy o leśną knajpkę, w której uprzednio zamówiliśmy szaszłyki. Był to znakomity pomysł ze strony organizatorów wycieczki, wystarczy podać numer zamówienia a od razu podsuwa nam się pod nos aromatyczne półmiski.
Do naszego stolika dosiadają się mój kolega palacz - konspirator i jego dziewczyna. Szybko nawiązujemy rozmowę , okazuje się, że to też tak jak i u nas "multi - kulti" związek, tyle, że dziewczę jest z Ukrainy, a chłopak z Niemiec. Cztery osoby przy stoliku, cztery narodowości - ot taki mini ONZ.
W Truskawcu wykupujemy wycieczkę na następny dzień i na chwilę przysiadamy w naszej ulubionej knajpce. Zwracam uwagę na ciekawe oparcia krzeseł.
Potem, jak rasowi kuracjusze, przechadzamy się po deptaku i nagle spotykamy Julię i Ralfa - przesympatyczną parę z wycieczki. Ach... taką miłą niespodziankę koniecznie trzeba uczcić.
Kończy się to "hulanką" do białego rana, bo młodzi znają wiele całonocnych lokali a sił, jak to młodym im nie brakuje, a i nam tak dobrze służy klimat uzdrowiska, że bez problemu dotrzymujemy im kroku.
.jpg)








.jpg)

.jpg)
.jpg)







.jpg)










Geen opmerkingen:
Een reactie posten