Rankiem zostawiamy bagaże na dworcu i jedziemy na wyspę Chortycę.
Przede wszystkim rzuca się w oczy widok zapory na Dnieprze.
Zwiedzamy zrekonstruowany obóz kozacki - Sicz Zaporoską.
Przy wyjściu sympatyczny chłopak zaprasza na sesję zdjęciową w strojach ukraińskich. Nie musi namawiać...
Za bramą wyjściową czekamy na umówioną taksówkę. Szofer wioząc nas na Chortycę obiecał po dwóch godzinach powrócić i podrzucić na dworzec. Nie zdarł skóry, więc zgodziliśmy się.
Teraz oczekując pojazdu rozmawiamy ze strażnikami muzeum. Słysząc, że przyjechaliśmy z Holandii doradzają, aby zwiedzić miejscowy cmentarz, na którym pochowani są min. osadnicy z Holandii z XVIII wieku. Jeden z nich dodaje:
"Pamiętam nawet nazwisko na jednym z grobów - Carlas".
"Co!?" - Prawie przysiadam ze zdumienia. - "Toż to panieńskie nazwisko mojej teściowej!"
Odwracam się w stronę Jana i dramatycznie przyciskając dłoń do piersi wykrzykuję :
" Na tej wyspie pochowany jest ktoś z twojej rodziny!"
Panowie rozumieją znaczenie słówka "familie", wybuchają śmiechem widząc moje podekscytowanie. W tym momencie podjeżdża nasze taksi. Strażnicy wyjaśniają kierowcy jak ma dojechać na cmentarz, mam jednak wrażenie, że te informacje jednym uchem mu wpadają, a drugim wypadają.
Nie mylę się, szofer kluczy, zawraca, niby szuka, niby się stara, ale nikogo dalej o drogę nie pyta, jest coraz bardziej zirytowany, tłumaczy się brakiem czasu, zrezygnowana proszę aby zawiózł nas nad przystań rzeczną. Tu mamy więcej szczęścia - za pięć minut odpływa statek pasażerski oferujący wycieczkę po Dnieprze.
Strzał w dziesiątkę! Co za widoki! Od tej chwili wspominać będę Zaporoże jako jeden z najpiękniejszych zakątków Europy.
Na samym statku też atrakcje - przede wszystkim z głośników całkiem wyraźnie rozbrzmiewa głos przewodniczki opisującej mijane miejsca, ich historię, geologię, legendy, plany na przyszłość.
Dzieciaki mogą zostać umalowane przez prawdziwą artystkę,
Znakomity koniak, miłe towarzystwo, ech, aż się nie chce wysiadać...
Wracamy w pobliże dworca i ostatnią godzinę przed odjazdem do Odessy spędzamy na tarasie, gdzie mimo, iż jesteśmy jedynymi gośćmi wcale nie czujemy się samotni.
Naszą sasiadką w plackarcie jest młoda Rosjanka podróżująca z kilkuletnią córeczką. Jedzie do Odessy na jakiś zjazd czy kongres alternatywnych sposobów leczenia chorób.
Z początku odnosimy się do niej nieco nieufnie, gdyż nierzadko zdarzało się, że Ci "alternatywni", w miejsce spodziewanej super, super tolerancji okazywali ortodoksyjną nienawiść do każdego myślącego inaczej i potrafili naprawdę mocno zranić słowem. Tu jednak nasze uprzedzenia możemy wyrzucić do kosza, dziewczę jest kryształowego charakteru, przemiła, nawet superfood ciasteczka, którymi częstuje to nie super-zdrowe-świństwa, a pyszne słodycze.
Jej córeczka jest przeuroczym dzieciaczkiem, więcej obaw wzbudza we mnie rodzeństwo, 10-letni chłopczyk i jego dwu-trzy lata młodsza siostrzyczka, dzieci naszej konduktorki. Przypominają "Kalipsiaków", czyli mnie i mojego brata z czasów dzieciństwa, zatem niepokój uzasadniony.
Są wakacje, pani nie ma z kim zostawić dzieci, więc po prostu zabiera je do pracy i to jak widać nie pierwszy raz, bo jej pociechy czują się w wagonie jak drudzy po Bogu ( mama oczywiście jest tą pierwszą). Są hałaśliwe, troszkę brutalne, patrzę na nie jednak z pewnym rozrzewnieniem.
Obdarzam wszystkie dzieciaki balonami - zawsze na wycieczkach wozimy paczkę baloników, bo nic nie ważą, nie zajmują w plecakach miejsca, a zawsze dzieci cieszą ( no i je zajmują, co oznacza święty spokój). Nim zaśniemy podziwiamy kolejny cudowny zachód słońca nad rzeką.


.jpg)

.jpg)




.jpg)


.jpg)



Geen opmerkingen:
Een reactie posten