20170616

ZAPOROŻE

         Rankiem Gienadij zawozi nas na dworzec, skąd wyruszamy do Zaporoża. Jedziemy drugą klasą - ot, jakie burżuje i to za całe osiem euro! 
Jan od razu korzysta z wygodnego siedziska
 sama podziwiam rozlewiska Dniepru.
Późnym popołudniem dojeżdżamy do Zaporoża, a taksówka podwozi nas pod nasz hostel położony niedaleko głównej arterii miasta, które...przygnębia brzydotą. Smaczna kolacja w pobliskim barze i buteleczka "Chlibnego Daru" poprawiają nastrój. 
Rankiem zostawiamy bagaże na dworcu i jedziemy na wyspę Chortycę.
 Przede wszystkim rzuca się w oczy widok zapory na Dnieprze.
Zwiedzamy zrekonstruowany obóz kozacki - Sicz Zaporoską.
   Przy wyjściu sympatyczny chłopak zaprasza na sesję zdjęciową w strojach ukraińskich. Nie musi namawiać... 




Za bramą wyjściową czekamy na umówioną taksówkę. Szofer wioząc nas na Chortycę obiecał po dwóch godzinach powrócić i podrzucić na dworzec. Nie zdarł skóry, więc zgodziliśmy się. 
Teraz oczekując pojazdu rozmawiamy ze strażnikami muzeum. Słysząc, że przyjechaliśmy z Holandii doradzają, aby zwiedzić miejscowy cmentarz, na którym pochowani są min. osadnicy z Holandii z XVIII wieku. Jeden z nich dodaje:
 "Pamiętam nawet nazwisko na jednym z grobów - Carlas". 
"Co!?" - Prawie przysiadam ze zdumienia. - "Toż to panieńskie nazwisko mojej teściowej!"
 Odwracam się w stronę Jana i dramatycznie przyciskając dłoń do piersi wykrzykuję :
" Na tej wyspie pochowany jest ktoś z twojej rodziny!"
Panowie rozumieją znaczenie słówka "familie", wybuchają śmiechem widząc moje podekscytowanie. W tym momencie podjeżdża nasze taksi. Strażnicy wyjaśniają kierowcy jak ma dojechać na cmentarz, mam jednak wrażenie, że te informacje jednym uchem mu wpadają, a drugim wypadają.
 Nie mylę się, szofer kluczy, zawraca, niby szuka, niby się stara, ale nikogo dalej o drogę nie pyta, jest coraz bardziej zirytowany, tłumaczy się brakiem czasu, zrezygnowana proszę aby zawiózł nas nad przystań rzeczną. Tu mamy więcej szczęścia - za pięć minut odpływa statek pasażerski oferujący wycieczkę po Dnieprze.
Strzał w dziesiątkę! Co za widoki! Od tej chwili wspominać będę Zaporoże jako jeden z najpiękniejszych zakątków Europy.

 












Na samym statku też atrakcje - przede wszystkim z głośników całkiem wyraźnie rozbrzmiewa głos przewodniczki opisującej mijane miejsca, ich historię, geologię, legendy, plany na przyszłość.
 Dzieciaki mogą zostać umalowane przez prawdziwą artystkę,


a dorośli skorzystać z pokładowego barku. Do tego ostatniego, oczywiście zaglądamy i my. 
 Znakomity koniak, miłe towarzystwo, ech, aż się nie chce wysiadać...


Po dwóch godzinach laba się kończy.
 Wracamy w pobliże dworca i ostatnią godzinę przed odjazdem do Odessy spędzamy na tarasie, gdzie mimo, iż jesteśmy jedynymi gośćmi wcale nie czujemy się samotni.

 




                Naszą sasiadką w plackarcie jest młoda Rosjanka podróżująca z kilkuletnią córeczką. Jedzie do Odessy na jakiś zjazd czy kongres alternatywnych sposobów leczenia chorób. 
Z początku odnosimy się do niej nieco nieufnie, gdyż nierzadko zdarzało się, że Ci "alternatywni", w miejsce spodziewanej super, super tolerancji okazywali ortodoksyjną nienawiść do każdego myślącego inaczej i potrafili naprawdę mocno zranić słowem. Tu jednak nasze uprzedzenia możemy wyrzucić do kosza, dziewczę jest kryształowego charakteru, przemiła, nawet superfood ciasteczka, którymi częstuje to nie super-zdrowe-świństwa, a pyszne słodycze.
 Jej córeczka jest przeuroczym dzieciaczkiem, więcej obaw wzbudza we mnie rodzeństwo, 10-letni chłopczyk i jego dwu-trzy lata młodsza siostrzyczka, dzieci naszej konduktorki. Przypominają "Kalipsiaków", czyli mnie i mojego brata z czasów dzieciństwa, zatem niepokój uzasadniony. 
Są wakacje, pani nie ma z kim zostawić dzieci, więc po prostu zabiera je do pracy i to jak widać nie pierwszy raz, bo jej pociechy czują się w wagonie jak drudzy po Bogu ( mama oczywiście jest tą pierwszą). Są hałaśliwe, troszkę brutalne, patrzę na nie jednak z pewnym rozrzewnieniem. 
Obdarzam wszystkie dzieciaki balonami - zawsze na wycieczkach wozimy paczkę baloników, bo nic nie ważą, nie zajmują w plecakach miejsca, a zawsze dzieci cieszą ( no i je zajmują, co oznacza święty spokój). Nim zaśniemy podziwiamy kolejny cudowny zachód słońca nad rzeką.
















Geen opmerkingen:

Een reactie posten