20221207

camino dzien 6

    Budzimy się o siódmej i wyjątkowo szybko gotowi jesteśmy do dalszej drogi. 
Tym razem jak najszybciej pragniemy opuścić to miejsce, bo jakoś nie przypada nam do gustu. 
 Niby na pierwszy rzut oka "wypasione" alberqe, bo i pokój spory i łazienka duża i w lodówce dla gości owoce na powitanie, ale....kuchnia i stołówka dla pielgrzymów niewielkie, pokoje wieloosobowe przerażająco ciasne, nasza prywatna dwójka, owszem obszerna, ale gdy korzystam z prysznica okazuje się, że i tutaj właściciel postawił na oszczędność: woda przestaje lecieć po minucie. Trzeba przycisnąć guziczek, aby znów popłynęła, a pojawia się nie po minucie, lecz po trzech. Spodziewany krótki natrysk urasta do rozmiarów długiego wydarzenia. Mokra, namydlona, co chwila w oczekiwaniu na strumień wody, czuję się jak pajac. Za 50 euro. Nie poleciłabym tego miejsca nikomu, a właścicielowi podpowiedziałbym: "Odpuść trochę. Czasem lepiej coś stracić, po to by zyskać".
 Podchodzimy pod drzwi kościoła Iglesia de Santiago - wczoraj planowaliśmy udział w mszy w tej świątyni - niestety, ulewa pokrzyżowała nasze plany. Wsuwamy między deski głównych wrót fotografie naszych Kochanych. Pewnie tak jak i szybko nadejdzie kościelny, tak i szybko zdjęcia gdzieś znikną. No cóż, rozumiem, - drzwi, nawet kościoła, to nie galeria. Jednak miło pomyśleć, że nim zdjęcia Mamusi i Krzysia wylądują w "niebycie", ileż osób patrząc na fotki przedłuży sobie o kilka chwil swoje życie.
Okrutnie mgliście, gdy wychodzimy na trasę.
     Są ludzie, którzy na wszystkim potrafią zrobić interes, nawet na wykrzywionych patykach. 
Oglądam laski i z podziwem dla pomysłowości twórcy i trochę z zazdrością, jako, iż sama należę do tego gatunku "byznesmenów", których trafnie określa holenderskie porzekadło:
 "10 przedsięwzięć - 11 katastrof".
Jednak zawracanie sobie wspominkami o "622 upadkach Bunga" niemożliwym jest, gdy, niczym paciorki różańca pod palcami, przed oczami przesuwają się widoki tak urokliwych zakątków.
    Przy tzw. "Ścianie Mądrości" w Taberna Velha zatrzymujemy się na dłużej niż planowaliśmy.
 Po przeczytaniu wzmianki o tym miejscu w przewodniku, spodziewaliśmy się oklepanych, sztampowych "złotych myśli", a tu spotyka nas miła niespodzianka: wiele ciekawych spostrzeżeń czy pytań - poważnych jak np. "Czy nauka przynosi nam wybawienie czy prowadzi do samozagłady?"", niektóre - z przymrużeniem oka: "Gdyby Jezus powrócił, to byłby baptystą, katolikiem czy grekokatolikiem?"
Dalej na trasie ktoś natchniony "Ścianą Mądrości" dzieli się i własną myślą przewodnią:"Spójrz na zegarek, co wskazuje? że czas na przytulanie"
Mijamy ogromny horreros
i przysiadamy na śniadanie w Casa Calzada. Jest to pierwsze otwarte albergue, które napotykamy po wyjściu z Arzui. Jan ustawia się w ogromniastej kolejce do toalety, a ja zamawiam kanapki i kawę. Kawiarnie mijają krowy - kroczą tak dostojnie, powoli, z dygnitarską powagą, że nie ośmieliłabym się nazwać tej naprawdę sporej gromady stadem. Bardziej pasowałoby miano orszak. 
Nie tylko ja jestem pod wrażeniem. Jakiś dowcipniś krzyczy w ich stronę: 
"Buon Camino!" 
Cały taras wybucha śmiechem.
Równie dumny jak krowy kogut pięknie pozuje, najpierw mnie do zdjęcia,
potem Janowi do kamery.
Pogoda dziś jak marzenie, droga prosta, piękna, idzie się radośnie, w zachwycie.
Być może dlatego szybko dochodzimy do niewielkiej osady Calle, gdzie w kultowym barze Casa Tia Dolores można skosztować piwa warzonego specjalnie z myślą o pielgrzymach. 
Do piwa barman dodaje białego markera, którym należy napisać na pustej już butelce swoje imię, wyznać swe marzenie i zostawić flaszkę ku pamięci na murku.
Podobno piwo jest przepyszne, ale nie kusimy się na degustację, jako iż pół godziny temu opuściliśmy Casa Calzada, poza tym, na wypisanie moich marzeń nie starczyłoby miejsca na flaszce.

 Zgodnie z obietnicą złożoną koledze z pracy, Jan fotografuje wszystkie krowy napotykane po drodze.
Mnie zachwycają figi rosnące w przydrożnych ogrodach - pierwszy raz widzę te drzewa owocujące w naturze.
No i te nie krzaczki, a krzewy błękitnych hortensji! Bajkowe!
A ten domek, nowoczesny a nawiązujący do tradycyjnego budownictwa w Galicji, czyż nie przepiękny..?
I w jakże niezwykły sposób wyrosła gałąź tego drzewa....
Naprawdę, interesujących widoków multum na drodze
Pogoda jest prze,przecudowna, idealna do przysiedzenia na kawiarnianym tarasie, toteż dochodząc do następnego baru bez namysłu zajmujemy stolik.
 I ja, zainspirowana "Ścianą Mądrości" mogę teraz dodać własne spostrzeżenie: 
"Spójrz na zegarek! Czas na dolce far niente (słodkie nieróbstwo)!"



Przy sąsiednim stoliku, jakiś pielgrzym z apetytem zajada się potrawą przypominającą z wyglądu naszą "fasolkę po bretońsku".
słoje z peklowanym mięsem zajmują wszystkie półki, wieprzowy, wędzony udziec jest akurat "oprawiany" przez właścicielkę baru.
Ściany udekorowane są obrazami w stylu "czisty Leonardo",
przedstawiającymi sceny myśliwskie. 
 Jej! nie znam nazwy tego baru, ale myślę, że przed bramą wejściową powinien być umieszczony szyld z ostrzeżeniem: 
"Tylko dla mięsożerców!!!
W dodatku szynka pachnie tak rozkosznie, i to wcale nie uciszając, a podnosząc falę wyrzutów sumienia. Nie tłumię poczucia winy, z pełną świadomością moralnego upadku zamawiam nie tylko porcję fasolki, ale i 10 dkg "jambonu" zapakowanego na wynos. 
Podjadając po drodze, podziwiamy niezwykłe kaktusy,
żywopłoty z błękitnych hortensji,
ciekawą reklamę
Przystajemy na chwilę przy tablicy upamiętniającej Giuliermo Watt, angielskiego pilegrzyma, który wyruszy na Camino w wieku 69 lat. Niestety, w tym właśnie miejscu, gdzie teraz stoimy, zmarł na atak serca, dzień przed planowanym zakończeniem pielgrzymki w Santiago.
Wielu pątników, podobnie jak my, zostawia w tym miejscu zdjęcia swoich Drogich Zmarłych.
Szczególnie wzrusza nas list małego Dennisa Huijskes'a adresowany do jego mamy, w którym chłopiec z dziecięcą szczerością przyznaje :"...niekiedy łobuzuję, a niekiedy jestem ogromnie, ogromnie milutki..." Mamie jego, pewnie rozpływało się serce z miłości, już na sam widok tego mnóstwa serduszek. Niestety, autor listu zmarł w wieku 21 lat. 
W 2017 roku Alex Huijskes, zapewne tata Dennisa, przyniósł tę słodką karteczkę aż tutaj.
Przechodzimy przez kasztanowy gaj
i robimy małą przerwę. Toć to druga połowa września, a upał czerwcowy! Trzeba trochę i nacieszyć się słońcem, nim znów zanurzymy się w cień lasu.
Dzisiejszą wędrówkę kończymy w albergue "O Brea". 
Fajny pokój,
przestronny wewnętrzny dziedziniec, cisza, spokój. Na tarasie zjadamy z apetytem obiad, min. papryczki po piemońsku - tradycyjną galicyjską potrawę. 
      Z czym kojarzy się pielgrzymka do Santiago, jakie nadzieje budzi, jakie oczekiwania ? Myślę, że większość turystów czy pątników ( kiedyś także i ja ) spodziewa się, iż każda nowa znajomość, każde pozdrowienie "Buon Camino" zaowocują taką przyjaźnią na całe życie, że każdy napotkany pielgrzym spełni rolę psychoterapeuty, że pełne refleksji myśli na samotnie pokonanych odcinkach przyniosą ulgę, catharsis, szczęście, że na placu w Santiago rozpocznie się pierwszy dzień nowego, udanego życia.
W moim przypadku jest akurat odwrotnie, a i muszę przyznać, że i z własnej winy. Dotychczas, za najpięknieszy aspekt podróży uznawałam poznanie nowych ludzi. I to jakich wspaniałych! 
Z niektórymi osbami, dzięki społecznościowym mediom przyjaźnię się do dziś. 
Tym razem, od samego początku peregrynowania, nie odczuwam żadnej potrzeby kontaktu z innymi. Co gorsza, patrzę z zazdrością, na mijające nas, wspólnie pielgrzymujące rodziny, na samotnych etapach nie rozgrzeszam się z lekkim sercem z dotychczasowgo życia, tylko popłakuję z żalu za tymi, których już nie ma...
Moi nowi przyjaciele na Camino to duchy zmarłych. Ich buzie, uwiecznione na fotografiach za życia, witają mnie każdego dnia, na różnych odcinkach Drogi. Za najbliższą sercu uważam Katie, pewnie dlatego, że i sama przeszłam i depresję i agorafobię, i uwagi niektórych "przyjaciół": .".jesteś słaba psychicznie", "masz żółte papiery"...Na szczęście, w moich trudnych mometach miałam podporę w osobie Jana ( z wykształcenia psychologa), który tłumaczył mi:" Osłabiony fizycznie organizm łatwo łapie infekcje, np. katar. Gdy wali Ci się na głowę seria nieszczęść reagujesz stresem. Stres, depresja, to NORMALNA reakcja organizmu na NIENORMALNĄ sytuację."
    Dziś jednak oboje odczuwamy silną potrzebę kontaktu z żywymi ludźmi. Niestety, taras do późnego wieczora pozostaje pusty, chyba jesteśmy jedynymi gośćmi tego alberque.
Schodzimy na drinka do baru pełnego lokalnych klientów.
Spotyka nas rozczarowanie - każdy gość albo wpatrzony jest w ekran telewizora, na którym prezentowana jest relacja z jakiegoś meczu piłki nożnej, albo w ekran laptopa na którym można sprawdzić wyniki z rozgrywek hiszpańskiej ligii.
Poza tym, jestem jedyną kobietą w lokalu, więc ten brak jakiejkolwiek uwagi irytuje podwójnie. Wracam do pokoju z sercem przepełnionym pogardą: "Gdzież tym tutejszym Hiszpanom do naszych galicyjskich Kozaków".

Geen opmerkingen:

Een reactie posten